Nadchodzi czas pioruna

1.

Raul dostał w łeb tak mocno, że stracił kontakt ze światem. Kiedy się ocknął, na twarzy miał głupkowaty uśmiech, mimo palącej z bólu szczęki. Przez mgłę zasnuwająco oczy zobaczył wyciągniętą dłoń. Była szeroka, o ciemnej skórze, krótkich, grubych palcach i knykciach zdartych do krwi.

– Wstawaj – rozległ się chropowaty, kobiecy głos.

Raul skorzystał z pomocy. Nogi miał jak z waty i lekko się chwiał. Pomyślał, że w sztabie nie przesadzali ani trochę. La Puña miała żelazne pięści i lała po gębach od serca. Tłum wiwatował na jej cześć. 

– Puña! Puña! – skandowano rytmicznie.

Do walczących podszedł sędzia i poklepał młodzieńca po plecach.

– Wytrzymałeś z nią w tańcu dłużej niż pół minuty. Masz mój szacunek, hermano.

Walka była skończona. W geście zwycięstwa sędzia uniósł dłoń dziewczyny. W całym batalionie nie było lepszego pięściarza od starszej kapral Mariny Olmos, którą wszyscy znali jako “la Puña”.

Raul pomacał policzek i wyczuł pod skórą nabrzmiałą gulę. Żołnierz podszedł do Mariny i uścisnął jej dłoń.

– Legenda okazała się prawdą – powiedział z wyrazem uznania. – Chyba dałaś mi fory, co?

– Zwykle tego nie robię – odparła dziewczyna. Stoczyła już cztery pojedynki, lecz nie wyglądała na wyczerpaną.

– Będziesz jeszcze walczyć?

– Muszę – odparła szybko i podniosła się ze stołka. Na ringu pojawił się kolejny śmiałek, tym razem z batalionu piechoty zmechanizowanej. Puña przeszła obok Raula, ignorując go kompletnie. Bardzo to młodzika zaskoczyło, ponieważ zwykle kobiety nie mogły oderwać od niego wzroku. Tymczasem pięściarka całą uwagę skupiła na zbliżającym się osiłku. Spodziewała się trudnej walki, bo chłopaki ze zmechanizowanej to silne i wytrwałe chłopy.

– Otwieramy zakłady – ogłosił bukmacher. Puña uśmiechnęła się, czując zapach rosnącej stawki. Za tego chudzielca sprzed paru minut zarobiła marne piętnaście peso, ale za czołgistę weźmie z dziesięć razy tyle.

Zanim się zaczęło, w stodole rozległy się gwizdki żandarmerii. Zaskoczeni żołnierze nie bardzo wiedzieli, co zrobić. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby walki przerwało wejście zielonych mundurów. Oni sami często dołączali do tańców i nikt nie miał z tym żadnego problemu, nawet generalicja. Musiało więc zajść coś wyjątkowego.

Żandarmi rozgonili zbiegowisko, nie aresztując nikogo. Zamiast tego, otoczyli zaskoczonego Raula.

– Synu! – rozległ się wysoki głos. – Co ty wyprawiasz? Jak ty wyglądasz?

W krąg żandarmów wkroczyła starsza kobieta w obszernej, plisowanej sukni. Towarzyszył jej wysoki mężczyzna w idealnie wyprasowanym garniturze. Żołnierze go kojarzyli. Comandante Cuaron był zwierzchnikiem inżynierii Szóstej Armii.

– No, proszę, diuk Raul. Przynosisz wstyd wszystkim grandom – skarcił Evaristo Cuaron. – Jesteś beznadziejny.

– Synku, kto cię tak urządził? – biadoliła diuszesa, głaszcząc młodzieńca po twarzy.

– Jeszcze raz się tak wyrwiesz, to żadne przebranie ci nie pomoże. – Surowe spojrzenie Evaristo piorunowało młodego granda. – Czy ciągle musisz mi udowadniać, że do niczego się nie nadajesz?

Puña obserwowała scenę ze zrezygnowaniem. Domyślała się, co zaraz będzie. I miała rację.

– To ona – pisnęła diuszesa. – Ta baba z plebsu.

Marina wiedziała, że żadne tłumaczenia nie pomogą. Żandarmi już do niej szli z kajdankami.

Nim zatrzaśnięto kratę więźniarki, do Mariny dopchał się porucznik Esteban, który zwykł organizować tańce.

– Nic się nie martw – pocieszył. – Załatwię, żebyś dostała najwyżej czyszczenie dymnic. A tu masz. – Esteban wcisnął w dłoń dziewczyny zwitek banknotów. – Twoje, zasłużone.

2.

Marina patrzyła na dolinę z bólem serca. Nie była to naturalna formacja geologiczna tylko ogromna dziura, wydrążona w ziemi stalowymi łapskami wielkich koparek. Czarna, poraniona ziemia parowała od wczorajszego deszczu, unosząc w powietrze duszący pył. Dymiąc z kominów, maszyny bez chwili wytchnienia pogłębiały wykop, by jak najszybciej dogrzebać się do węgla, życiodajnej karmy imperium grandów.

Kopalnia odkrywkowa Nuestro Futuro powstała dwadzieścia lat temu. Długie na piętnaście kilometrów wyrobisko sięgało trzystu metrów w dół. Widok był imponujący i Marina potrafiła docenić inżynieryjną perfekcję tego przedsięwzięcia. Niezliczone kilometry rur i maszyn, obsługiwane przez tysiące ludzi, składały się na logistyczną łamigłówkę, której nikt nie ogarniał w całości. A jednak wszystko działało. Regularne dostawy węgla płynęły nieskończonym potokiem wagonów, ciągniętych przez zastępy potężnych parowozów. To jednak tylko jedna strona medalu. Druga była czarna, sucha i martwa.

Dawniej po tej stronie Andów rósł gęsty i wilgotny las. Marina wychowała się w jego cieniu, biegając po peruwiańskich plażach. Pewnego dnia naukowcy z Limy odkryli bogate złoża węgla i nic więcej nie miało znaczenia. Ani dżungla, ani keczuańskie plemiona, ani zwierzęta. Nic. Tylko węgiel. Bez niego grandowie nie uruchomiliby swoich maszyn wojennych, dzięki którym objęli w panowanie całe Andy, Amazonię, Amerykę Łacińską, a niedawno zmusili do uległości dziką i niepokonaną Komanczerię z Teksasu.

Ojciec Mariny pamiętał czasy wojen keczuańskich, lecz ona dorastała już pod sztandarem Grandes Naciones de los Andes, GNA. Wychowała się w czasach postępu i dobrobytu, który okupiony został wielką ceną. Powietrze w miastach zrobiło się duszne, a deszcze kwaśne. Codziennie znikały olbrzymie połacie lasów, a przybrzeżne wody zamieniły się w zimne i martwe grobowce. Grandowie nie szanowali niczego i nikogo, prócz siebie.

– Marina – ponaglił porucznik Esteban. – Bierz się za robotę. Jak się zaraz nie pojawisz w parowozowni, to ci łeb ukręcą. A mi razem z tobą.

– Chwilę – burknęła Puña. – Nie płacę ci za popędzanie.

Mimo wszystko posłuchała porucznika, zgasiła papierosa i wróciła do warsztatu.

Ceglana szopka kryła się w cieniu skalnego urwiska. Wejście do środka maskowały bujnie rosnące krzewy, a w środku znajdowało się sekretne królestwo starszej kapral Olmos: druty, pręty i zwojnice.

Marina sprawdziła odczyty z mierników i zanotowała, mrucząc pod nosem:

– Temperatura na zewnątrz szesnaście stopni. Wilgotność powietrza pięćdziesiąt jeden procent. Galwanometr w pozycji wyjściowej, brak pola magnetycznego. Brak wyładowań atmosferycznych. Sejsmograf podaje amplitudę stałą dla drgań z kopalni. Brak naturalnej aktywności sejsmograficznej.

Marina zamyśliła się i dodała:

– Jak się nie uda, to chyba zacznę badać plamy na Słońcu.

Potem zanotowała jeszcze jedno:

– Próba rozruchu pompy elektrycznej, podejścia dwadzieścia trzy.

Marina wetknęła do pudełka dwa kable i włączyła przepływ prądu z ogniwa. Od razu poczuła mrowienie na karku, jak zwykle, gdy uruchamiała urządzenie elektryczne. Na początku wszystko szło dobrze. Rozruch pompy przebiegł prawidłowo. Poziom wody w misce miarowo opadał, a pojemnik po drugiej stronie zaczął się napełniać. I wtedy magnetomierz pisnął, a wskazówka wygięła się maksymalnie w prawo.

– Santa María! Cargas! – Esteban schował się za drzwiami.

Cargas wystrzeliło tuż nad pompą. Energia wybuchła, siekąc na lewo i prawo łukami elektrycznymi. Kuliste pioruny wielkości jabłka pojawiały się i znikały w kakofonii trzasków i syków.

– Puña schowaj się! – Ale dziewczyna nie reagowała. Doskoczyła do aparatury i rozłożyła metalowe piorunochrony, lecz żaden łuk nie dosięgnął kondensatora. Manifestacja trwała może z pół minuty i skończyła się równie nagle, jak zaczęła.

– Hijo de la gran puta! – zaklęła bokserka. W nerwach kopnęła zniszczoną pompę, która rozleciała się doszczętnie. Zawiedziona Marina wróciła do ciągnika. Liczyła na dłuższe fajerwerki i lepsze odczyty z mierników. 

Porucznik wsadził gazowy palnik do kotła i maszyneria poszła w ruch. Silnik syknął gorącą parą, łańcuchy szarpnęły stalowe gąsienice i pojazd wyszarpnął się z błota.

– Wiesz, że to jest nielegalne, prawda? – upewnił się Esteban.

Puña nie musiała odpowiadać. Gdyby ktokolwiek z grandów przyłapał ją na eksperymentowaniu z elektrycznością, wylądowałaby w więzieniu szybciej niż lewy prosty na gębie przeciwnika. A jednak pozyskanie energii z cargas było jej marzeniem, dlatego podejmowała ryzyko.

3.

Pobyt w warsztacie był dla Mariny przyjemną odmianą od musztry i koszarowego smrodu spoconych wojaków. Zdecydowanie wolała zapach smarów i posmak metalowego pyłu. Mało kto o tym wiedział, ale Marina znała się na mechanice lepiej niż na boksie. Jedyne co dziewczynę denerwowało to fakt, że dostała karę za coś, czemu nie była winna. Bo to nie ona zmusiła tamtego fircyka, żeby przyszedł na tańce i dał się zlać. Denerwujące było też to, że skrobała dymnicę lokomotywy, która na warsztacie rdzewiała od kilku miesięcy i nikt nie potrafił jej uruchomić.

Podczas przerwy na papierosa Marina dokładnie obejrzała częściowo rozłożony parowóz. Zajrzała w każdy zakamarek, pomacała elementy ruchome, tu i ówdzie popukała w stalową obudowę.

– Debile – szepnęła. Gdy zrozumiała naturę usterki, postanowiła lokomotywę naprawić. Niby to nie jej sprawa ani jej zadanie, ale poczuła się za ten złom odpowiedzialna. Bo, ogólnie rzecz biorąc, Puña wolała towarzystwo maszyn niż ludzi.

Parę godzin później robota była zrobiona. Marina pozyskała części zamienne z ciągnika kolejki górskiej, której system injektorów został kompletnie zdemolowany. Umazana w pyle i smarze Puña szykowała się do próbnego rozruchu kotła.

– Coś ty najlepszego zrobiła? – rozległ się zatroskany głos. Stary majster Alverado złapał się za głowę, patrząc na rozmontowany silnik ciągnika. – Czy ty wiesz do kogo to należy?

– Bez różnicy do kogo – oceniła Marina. – To złom.

Alverado wyglądał, jakby miała z niego ujść cała para. Chodził w tę i we w tę, biadoląc jak emeryt po zawale.

– Wiedziałem, że będą z tobą kłopoty, wiedziałem. Tym razem się doigrałaś, pójdziesz siedzieć.

Perspektywa więzienia niespecjalnie przemawiała do Mariny, ale też nie bardzo rozumiała, za co miałaby ją spotkać odsiadka. Wyjaśnienie przyszło po chwili.

– Coś się stało? – spytał wysoki mężczyzna w równiutko wyprasowanym garniturze. Wmaszerował do warsztatu niedbałym krokiem, podpierając się gustowną laską.

– Grand señor Cuaron – Alverado skłonił się uniżenie. Mimo kuksańca w bok, Puña nie oddała gościowi należnego obyczajem honoru.

– Grand señor, ta niecnota rozmontowała silnik pańskiej kolejki.

– Poważnie? Ciekawe, dlaczego?

– Potrzebowałam części zamiennych.

– I znalazłaś je akurat w moim urządzeniu, którego sam ciągnik kosztował dwieście tysięcy pesos. – Señor Cuaron wyrażał się w sposób ewidentnie wskazujący klasę, z której pochodził. Nawet gdyby ubrał się w łachmany, jego akcent i perfekcyjna artykulacja, niechybnie zdradziłyby granda.

– A niechby i milion kosztował. I tak do niczego się nie nadaje.

Marina wyjaśniła rodzaj usterki, jaki znalazła w drogocennym ciągniku i dlaczego okazała się ona wyrokiem śmierci dla maszyny. Potem przeszła do omówienia sprawy starej lokomotywy.

– To parowóz wieloczłonowy systemu Shaya, produkowany przez Jankesów. Podobnie jak pański ciągnik.

– Wydawało mi się, że mój ciągnik wyprodukowano w Europie.

– Dokładnie w Rzeszy – poprawiła Puña – ale tylko prowadnice i podwozie. Wyraźnie widać niemiecki sposób odlewania molibdenu. Główna mechanika, obudowa a potem skład, to wszystko robota jankeska. Nowojorskie zakłady. Dlatego pobrałam części, bo pasują. Z tym tu pańskim ciągnikiem nic się nie da zrobić, ale ten parowóz można uruchomić.

Cuaron słuchał w skupieniu, a przy tym nie drgnęła mu ani powieka.

– Bzdura – wtrącił majster Alverado. – Moi ludzie pracowali nad tym przez miesiąc, a tej tutaj miałoby się w jeden dzień udać? Wolne żarty.

– Dajmy jej spróbować – zdecydował grand. 

Nie było więcej pola do dyskusji. Marina bez problemu uruchomiła parowóz. Podwieszona na mocarnych wysięgnikach maszyneria wprawiła w ruch prowadnice, a koła skrzypnęły z radości po długich miesiącach bezruchu.

Szlachcic obrzucił dziewczynę przenikliwym spojrzeniem.

– Wiesz kim jestem, żołnierzu?

Marina nie powiedziała nic, a w jej postawie kryła się gotowość do obrony.

– El comandante, grand señor Evaristo Cuaron Oro del Campo. Moją funkcją jest przewodnictwo korpusu inżynieryjnego Szóstej Armii. A ty?

– La cabo mayora, señorita Marina Olmos. Moją funkcją jest wykonywać rozkazy.

– Starsza kapral. Rozumiem, że ty jesteś tą, którą nazywają la Puña, tak? I to ty złoiłaś przedwczoraj mojego bratanka, Raula?

– Nie wiedziałam, kim był w rzeczywistości.

– A gdybyś wiedziała, pozwoliłabyś mu wygrać walkę?

Milczenie Mariny stanowiło najlepszą odpowiedź. Cuaron pokiwał głową, po czym oznajmił:

– Starsza kapral Olmos. W ramach kary za zniszczenie mojej prywatnej własności, odbieram ci przydział w dywizji piechoty.

– Dobrze jej tak – zatriumfował Alverado, lecz zamilkł pod karcącym spojrzeniem zwierzchnika.

– Przenoszę panią Olmos pod moją bezpośrednią komendę. Jutro o szóstej rano proszę zgłosić się do warsztatu na Calle Vargas.

4.

– Oto on – pochwalił się inżynier Evaristo Cuaron. – El Escalador de Guerra, modelo “Lince Cuatro”.

Prototyp nowego wozu bojowego prezentował się imponująco. I choć Marina nie pałała patriotycznym zapałem wobec sił zbrojnych GNA, to zdecydowanie potrafiła docenić wysiłek nowoczesnej inżynierii.

– Wygląda nieźle – oceniła – ale wieżyca nie jest spięta z oscylatorem. Tylko żeście ją nasadzili na korpus, tak? Widzę, że gąsienice są unieruchomione.

Cuaron pokiwał głową z uznaniem.

– Ale masz oko, dziewczyno. Gdzieś ty się tego nauczyła?

– W warsztacie ojca – odparła Marina. Gładząc błotnik wozu “Lince”, mówiła dalej.

– Padre nauczył mnie, żeby nie traktować maszyn bezdusznie, tylko patrzeć, jak na żywy organizm. – Marina podeszła do otwartego przedziału silnikowego i zajrzała do środka. – Każda część maszyny jest jej potrzebna, a jeśli jest zbędna albo niedopasowana, powinna zniknąć. Na przykład ta przekładnia tutaj. To nie jest dla niej dobre miejsce.

– Mów dalej – zachęcił inżynier, a kilku pomagierów przyglądało się podejrzliwie.

– Bilans energetyczny silnika parowego jest taki, a nie inny, dlatego ta przekładnia powinna być tutaj, przy samym kotle. Podczas zmiany biegu zużyje mniej mocy.

– Zanotowaliście? – Pracownicy warsztatu energicznie pokiwali głowami, a Cuaron poprowadził Marinę dalej. Weszli do mniejszej i bardzo jasnej hali, pełnej aparatury chemicznej, komór ciśnieniowych i palników.

– To laboratorium. Tutaj pracujemy nad nowymi materiałami. Znasz się na chemii?

– Znam podstawy, tyle ile padre zdążył mnie nauczyć.

– Zdążył?

– Zginął podczas rewolucji.

– Przykro mi. To były mroczne czasy.

Inżynier zaprowadził Marinę do kantorka, a służący przyniósł zastawę do herbaty. Dziewczyna posłodziła napar miodem i mało się nie rozpłakała, bo tak bardzo jej smakowało.

– Podsumowując – zagadnął Evaristo – jesteś utalentowanym inżynierem oraz legendarną pieściarką. W całym batalionie nie ma nikogo lepszego. Ale w armii nie musisz walczyć o przeżycie, a nie wyglądasz mi na taką, która pragnie sławy. O co więc chodzi?

– O pieniądze, señor Cuaron. Zbieram na swój warsztat.

Inżynier zamilkł i popatrzył na Marinę z niekrytym podziwem.

– Czyli pośród wielu zalet, la Puña jest również zmotywowana, systematyczna i konsekwentna. Więcej poleceń mi nie potrzeba. Mianuję cię moją bezpośrednią asystentką. Będziesz pracować nad najważniejszymi projektami, które są kluczowe dla potęgi militarnej GNA. Twoja zapłata wzrośnie czterokrotnie. Co ty na to?

Oczy Mariny rozbłysły.

– Nie będę miała czasu na walki, prawda?

– W przyszłym miesiącu ruszam do Limy na posiedzenie rządu. Dostaniesz wtedy przepustkę i możesz pójść na, jak to mówicie? Tańce? Tak. I niech to będzie ostatni raz.

5.

W stodole robiło się coraz gęściej, bo coraz więcej żołnierzy wpychało się do środka. Bukmacher opisywał na tablicy zaplanowane walki, a kiedy w czwartej kolumnie wpisał “la Puña”, na sali rozległy się pomruki aprobaty. Marina uśmiechnęła się do siebie myśląc, że brakowało jej takiego uznania. I tego śmierdzącego towarzystwa.

– Wspaniała la Puña – zagadnął młodzieniec w szmatach zwykłego sprzątacza. Marina spojrzała na przystojną buźkę, lecz nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już ją wcześniej widziała.

– To ja, Raul. Pamiętasz mnie?

Puña skrzywiła się.

– Pamiętam. Przez ciebie dostałam czyszczenie dymnic.

– Nie marudź, twardzielko. Słyszałem, że wyszło ci to na dobre. Robota u mojego wujka to nie byle co. Podobno dobrze płaci, chociaż jest wrednym bucem. Ciekawe, jak tam cię traktuje, co? Jak popychadło? Do niczego się nie nadajesz, nic nie umiesz, wszystko robisz źle. Tak? Nie zdziwiłbym się. Mi w ten sposób zatruł całe dzieciństwo, a matka nie umiała go powstrzymać. Ale teraz mam go w dupie, starego capa. Mam nadzieję, że mu wszystko zardzewieje.

– Odpieprz się.

Raul nie dawał za wygraną. Nie mógł pogodzić się z faktem, że jego urok zupełnie na dziewczynę nie działał.

– Słuchaj, mam propozycję. Jesteś niesamowitą kobietą, kimś naprawdę wyjątkowym. I okrutnie mi się podobasz.

Mina Mariny nie wskazywała, żeby jej też się coś podobało.

– Spotkajmy się po tańcach w hotelu “La Talón de la Diosa”. Napijemy się czegoś dobrego i spędzimy przyjemną nockę, co?

– Chyba żeś dawno w ryj nie dostał.

– Dziesięć tysięcy pesos. Płacę od ręki. Musiałabyś tylko…

Raul nie zdążył wytłumaczyć, co by Marina musiała. Stracił przytomność.

– A oto pierwszy nokaut tego wieczora! – ogłosił bukmacher, a widownia odpowiedziała głośną owacją.

Do bokserki przecisnął się porucznik Esteban w obstawie ludzi z kompanii. Wszyscy z uśmiechem przywitali Puñę.

– Dobrze mu pokazałaś – pochwalił. – Brakowało nam cię.

– Dostałam inny przydział, panie poruczniku.

Porucznik rozkazał podkomendnym wynieść nieprzytomnego diuka, a sam wrócił do rozmowy z Mariną.

– Na tańcach mi nie porucznikuj. Widzę, że Cuaron cię docenia, a to się rzadko zdarza. Powiedz mi, proszę, że nie jesteś tam od mycia garów.

– Nie. Mam normalną pracę, jestem asystentką samego comandante. – Esteban zauważył, że mówiąc o nowym przydziale, Marina bardzo się emocjonowała, tracąc przy tym zwykłą oschłość i dystans. – Pracujemy nad systemem oscylacyjnym do wozów pancernych. Skupiamy się teraz na nowych stopach lekkich metali, które zwiększą wydajność silników. Będziemy tworzyć jednostki, które dadzą radę pracować w warunkach wysokogórskich.

– No, to trzymam kciuki. Ale dzisiaj towarzystwo liczy na kolejne nokauty.

Oboje pożegnali się przepisowym salutem, lecz zanim Marina wróciła na ławę zawodników, Esteban położył jej dłoń na ramieniu i szepnął do ucha:

– Bądź ostrożna, dziewczyno. Łaska grandów bywa krucha.

6.

Była już późna noc i pracownia opustoszała. Jedynie w części laboratoryjnej świeciła się lampka.

Marina czuła się przepracowana, lecz zasiadła jeszcze do arkuszy kalkulacyjnych i skupiła na wyliczeniach. Potrzebowała znaleźć wydajny sposób pozyskania glinianu sodu, aby trwało ono przynajmniej o jedną trzecią krócej. Myśli dziewczyny krążyły wokół wykorzystania cargas, lecz była to sprawa nie tylko nieosiągalna, przede wszystkim nielegalna. Poza tym jeszcze za słabo znała zjawiska elektryczne, by wykorzystać je w praktyce.

Powieki Mariny zrobiły się ciężkie, a plecy wołały o odrobinę odpoczynku. W końcu zmęczenie wzięło górę i dziewczyna zasnęła przy biurku. Obudziła się tuż przed świtem. Lampka dawno temu zgasła i ostygła. Półprzytomna i obolała, Marina przeciągnęła się i wyszła z laboratorium. Człapiąc do wyjścia, nagle poczuła mrowienie na karku, które natychmiast ją rozbudziło. Rozejrzała się po warsztacie, ale nic nie przykuło jej uwagi.

– Jestem zmęczona – uznała dziewczyna i postanowiła wrócić do koszar. Ale w ciągu następnego tygodnia sytuacja powtórzyła się dwukrotnie. Uczucie, podobne do tego, gdy Marina we własnej kanciapie uruchamiała urządzenia elektryczne, nie dawało jej spokoju. Wiedziona instynktem naukowca amatora, Marina postanowiła coś z tym zrobić. Przez kilka następnych dni dokładnie obserwowała warsztat i pracujących w nim ludzi, aż w końcu przemyciła do pracy magnetomierz. Niepokojąca sensacja powtórzyła się w środku nocy. Uzbrojona w miernik Marina zaczęła kręcić się po zakładzie.

– Tu coś jest – mruknęła, gdy wskazówka magnetomierza lekko się wychyliła. Marina stanęła naprzeciwko regału ze schematami. Przyjrzała się meblowi, po czym odsunęła go od ściany, odsłaniając ukryte drzwi. Nie były zaryglowane.

Odkąd Marina zaczęła podejrzewać, że ktoś tu w nocy potajemnie pracował nad elektryką, nie rozstawała się z bronią. Również i tej nocy miała przy sobie pistolet, który teraz wyjęła. Drogę oświetliła sobie lampką i otworzyła drzwi. Znalazła się na klatce schodowej, która prowadziła do piwnicy. Marina przecisnęła się wąskim korytarzem, który doprowadził ją do pomieszczenia o imponujących rozmiarach. Wypełniały je różnego rodzaju urządzenia, skrzynie pełne metalowych prętów, drucianych zwojów, śrub, gwoździ i narzędzi. Na drewnianym podwyższeniu stała metalowa konstrukcja, opierająca się na czterech stożkowatych kolumnach, połączonych drutami. Marina rozglądała się gorączkowo, próbując ogarnąć rozumem to, co zobaczyła. Nagle obok niej pojawiła się wysoka postać. Niewiele myśląc, bokserka wyprowadziła szybki lewy sierpowy i powaliła intruza na glebę.

– Señor Cuaron?

– To ja – jęknął grand. – Raul nie przesadzał. Walisz jak młot kowalski.

I nagle zrobiło się niezręcznie. Dla Mariny to był szok. Jeden z grandów, tak wpływowy i ważny dla machiny GNA, jak Evaristo Cuaron, łamał prawo, potajemnie budując urządzenia elektryczne. W sercu Mariny rozbłysła nadzieja i irracjonalna radość. Czyżby nie ona jedna w tym ponurym świecie widziała szanse, jakie dawała elektryczność? Czy przypadkiem znalazła niezwykle potężnego sojusznika w swoich zamiarach? To były podniecające uczucie, ale głos rozsądku nie dawał o sobie zapomnieć. W głowie dziewczyny rozgorzała walka. Z jednej strony ostrożność podpowiadała, by sprawy nie drążyć i natychmiast uciec, lecz z drugiej ciekawość paliła, jak żelazny pręt w trzewiach. 

Cuaron wychwycił spojrzenie asystentki, a na jego twarzy wymalowało się kilka sprzecznych emocji – zaskoczenie, strach i wściekłość. Nie zważając na konsekwencje rzucił się do ucieczki, lecz Puña szybko go obezwładniła. Gdy comandante znowu wylądował na podłodze, Marina wycelowała w niego pistolet.

– Teraz będzie tak. Nikt się o tym nie dowie – poinformowała stanowczym głosem – ale w zamian, señor, pokażesz mi wszystko i włączysz do swojego tajnego projektu. Żadnych kombinacji, żadnej ściemy, jasne?

– Nikt nie może się dowiedzieć, nad czym tu pracuję.

– Od razu señor założył, że się wysypię?

– A jaki mam powód, żeby tak nie myśleć?

– Bo myślimy tak samo.

– Wyjaśnij, proszę.

– Ja też eksperymentuję z elektrycznością. Nie rozumiem jeszcze na czym polega fenomen cargas, ale wiem, że bilans energetyczny urządzeń elektrycznych jest o wiele bardziej korzystny, niż parowych. Gdyby oprzeć całą technologię na prądzie, można by przestać wycinać lasy, przestać kopać węgiel. Elektryczność może uratować ostatnie dzikie krainy.

– A skąd te maszyny brałyby energię, jeśli nie ze spalania?

– Z cargas.

Cuaron cmoknął nie do końca jeszcze przekonany.

– Jeśli mnie wydasz…

– To skończę z dożywociem albo na szafocie. Señor co najwyżej dostanie reprymendę albo przeniosą pana do warsztatu frontowego. No, rzeczywiście, pańska chuda dupa znalazła się w stanie wielkiego zagrożenia. Niech się señor nie zesra przypadkiem.

Evaristo uwielbiał ludzi inteligentnych, dla których sarkazm był naturalnym narzędziem w słownych potyczkach. Dlatego roześmiał się szczerze.

– Niech ci będzie.

Puña pomogła inżynierowi wstać i dała się oprowadzić po tajnym warsztacie pełnym elektryki. Dla Mariny większość z tego, co zobaczyła, było czarną magią. Nie rozumiała przeznaczenia większości urządzeń. Rozpoznała jedynie kilka mierników i zwojnicę, a kolumny na podeście przypominały jakiś rodzaj transformatora.

– Głowa ci się zaraz odkręci – zażartował Evaristo.

– Jak to możliwe? Jak? Kiedy? Ile to musiało kosztować?

– Stać mnie.

– Nadal nie rozumiem. To wszystko jest zasilane prądem, na pewno. Ale jak? Jakim cudem udało się panu to opanować? Każde uruchomienie urządzenia elektrycznego natychmiast powoduje manifestację cargas.

– Wiem.

– Jakim cudem to wszystko nie pieprznęło albo nie zjarało się od skoków natężenia?

– Tajemnica zawodowa.

– No, nie. – Głos Mariny zrobił się niższy. – Teraz musi mi señor wszystko pokazać.

Evaristo Cuaron wyglądał na zmieszanego, a może i nawet przestraszonego.

– To nie jest takie proste – zaczął ostrożnie. – Wiesz, że sporo tu ryzykuję. Włożyłem w to mnóstwo wysiłku, wydałem furę pieniędzy, żeby robić swoje i nie zdradzić się przed rządem. Cargas to skomplikowana sprawa. Owszem, to wielki potencjał, ale też przekleństwo. Nie wiem, czy będę umiał ci to wytłumaczyć.

– Jeśli señor nie spróbuje, to się nie dowie. Tym bardziej, że wtedy będzie pan musiał wyjaśnić to zwierzchnikom.

– Niech to szlag. Dobrze, chodź ze mną. – Evaristo otworzył drzwi do zakratowanej komórki i zapalił światło.

– Biała Puma! – krzyknęła Marina.

W celi siedział wychudzony mężczyzna. Był stary i bardzo pomarszczony. Bladą skórę pokrywały ciemne plamy. Ramiona i plecy dawniej zdobiły geometryczne tatuaże, lecz teraz zostały po nich wyblakłe, niebieskie smugi. Z boków głowy zwisały rzadkie, siwe włosy. Od razu też rzucało się w oczy, że starzec pochodził z keczuańskich plemion.

Biała Puma powoli podniósł powieki i wpatrzył się w Marinę. Dziewczyna nie mogła opanować drżenia rąk. Zaciskała szczękę, a jej twarz poczerwieniała.

– Widzę, że się znacie. To dobrze, nie będę musiał za dużo tłumaczyć.

– Po co panu czarownik?

– Widzisz, kochana. Twój koleżka jest kluczem do całego sekretu.

– Marina – wycharczał Biała Puma. – Jak ty się tu znalazłaś?

Dziewczyna nic nie powiedziała. Zacisnęła tylko szczęki i milczała.

– Czy kiedyś mi wybaczysz?

– Proszę cię, starcze, nic nie mów.

Marina schowała wreszcie pistolet do kabury i bezwładnie klapnęła na stołku.

– Comandante – westchnęła – niech pan mi to wyjaśni.

Inżynier postawił na stole pudełko, z którego wystawał metalowy pręt.

– To prymitywny silnik. Tutaj są złącza, tędy pójdzie zasilanie. A z tej strony wystaje końcówka wału, do którego można podłączyć cokolwiek, co by się chciało wprowadzić w ruch wirowy.

Cuaron wyciągnął spod stołu ciężkie ogniwo, z którego w dwa wystawały kable i wetknął je do urządzenia.

– Szaleństwo – rzekła Marina. – Jeśli pan to włączy, pojawi się cargas i usmaży nas wszystkich.

– Nic z tych rzeczy. Czarowniku, jesteś gotowy?

Nie czekając na odpowiedź, inżynier przekręcił potencjometr i silnik ruszył z kopyta. Marina natychmiast poczuła znajome mrowienie. Maszyneria cicho zaszumiała, a wystający z bocznej ścianki wał zaczął się obracać. Ilość obrotów wzrosła, gdy Cuaron przestawił pokrętło na wyższy parametr. Marina wstrzymała oddech, ale nic się nie stało. Cargas się nie pojawiło. Żadnych eksplozji, żadnych wyładowań, nic. Dziewczyna z ulgą wypuściła powietrze, lecz nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego nie doszło do katastrofy.

– Jak to możliwe?

– Dzięki niemu – wyjaśnił Cuaron, wskazując Białą Pumę. – Za pomocą swojej magii potrafi zablokować wyładowanie potencjału. Nie mam pojęcia jak to dokładnie działa.

Zdumiona Marina patrzyła na Białą Pumę. Czarownik otworzył właśnie oczy, jakby wyszedł z głębokiej medytacji.

– Co to za bzdury? Co ma szaman wspólnego z elektrycznością?

– Widzisz, kochana, to on i jemu podobni stworzyli cargas. To ich robota, ich pomysł.

– Starcze, powiedz, że to nieprawda.

– Prawda – mruknął zmęczony szaman. – To nasze dzieło.

– Ale jak to możliwe? Przecież grandowie wymordowali wszystkich szamanów podczas rewolucji!

– Ach, no tak. Krwawa legenda o bezwzględnych grandach – ironizował comandante Cuaron. – Prawda jest taka, że grandowie nie mieli z tym nic wspólnego. Oni sami się załatwili. Mów, starcze, oszczędź tej zdolnej pannie nerwów.

– Zebraliśmy wszystkich szamanów Królowej Amazonii i Króla Andów. To była wielka sprawa, wielkie dzieło. Chcieliśmy walczyć przeciw grandom, ramię w ramię z rewolucją. Naszą walką była obrona świata, obrona Królowej i Króla. Widzieliśmy czarną ziemię, czuliśmy śmierdzące powietrze. Patrzyliśmy, jak padają dzieci lasu, jak grandowie niszczą powietrze gór. Wtedy mędrcy poradzili się duchów, popatrzyli w przyszłość i zobaczyli, co się stanie, gdy grandowie przestaną orać ziemię i spalać czarną skałę. Mędrcy ogłosili, że gdy ludzie ujarzmią pioruny, świat spłonie jeszcze szybciej. Gdy stało się jasne, co przyniesie ta potęga, odwróciliśmy się od rewolucji. Zgromadziliśmy wielką moc, przywołaliśmy wszystkie duchy. Cały Lud Tigri nas poparł. To była wielka sprawa i wielki wysiłek. Większość mędrców i szamanów umarła, gdy oddała swą moc dla zaklęcia. Przeżyło nas kilku. Tak stworzyliśmy cargas, które nie pozwoliło ludziom ujarzmić piorunów.

Marina podbiegła do celi i szarpnęła kratę ze złością, ale nic nie mogła zrobić. Zaklęła kilka razy i odwróciła się do inżyniera.

– Chcę w tym brać udział. Chcę poznać elektryczność i zrozumieć cargas.

Cuaron nie wyglądał na zachwyconego, ale się zgodził.

7.

Biała Puma skupił się i zamarł, a wtedy Marina uruchomiła pompę. Wszystko zadziałało idealnie. Woda przelała się z miski do kanistra po drugiej stronie urządzenia. Gdy było po wszystkim, Cuaron zakręcił potencjometr.

– Wspaniale – zachwyciła się Marina. – Szybko, cicho i wydajnie. Bez dymu, hałasu, bez koksu ze spalania.

– Jestem pod wrażeniem – pochwalił Evaristo. – To twoje urządzenie jest naprawdę pomysłowe.

– To nic w porównaniu z pańskim ogniwem. Co za siła! Czego pan użył jako elektrolitu?

– Kwasu siarkowego. Ale niedawno zacząłem pracę nad innym rozwiązaniem. Próbuję osiągnąć wyższe napięcie za pomocą grafitowej elektrody.

Marina się rozmarzyła.

– Padre często o tym mówił, ale ja nie do końca rozumiałam, jak ważne były jego pomysły. To on tłumaczył mi, że para ma niski współczynnik konwersji ciepła na pracę. Dlatego potrzeba tak dużo węgla. Widzieliśmy, co się działo z naszym krajem. Przed rewolucją cały Zachód pokrywały piękne lasy, plemiona Keczua żyły z nami w pokoju. A potem przyjechały koparki. I wszystko szlag trafił. Ale teraz możemy to zmienić. Jeśli uda nam się udoskonalić ogniwo, można by konstruować niezwykle wydajne urządzenia. To zmieni oblicze całego świata!

– Muszę ostudzić twój zapał. Te urządzenia nadal będą musiały być zasilane. Ogniwa są zbyt słabe. To, co tu robimy, to w zasadzie zabawki. Im większy stosunek masy do wykonanej pracy, tym więcej musimy wprowadzić do układu energii.

– Zgadza się, ale przecież jest oczywiste rozwiązanie, czyli cargas. Szaman potrafi je opanować, a to znaczy, że moglibyśmy i my. Musimy tylko stworzyć odpowiedni kondensator, coś w rodzaju klatki, która uwięzi potencjał i przekieruje go do ogniwa.

– Chciałbym, żeby to było możliwe.

– A dlaczego nie? To będzie kosztowne, ale przecież sam pan mówił, comandante, że pana stać.

– Nie do końca. Widzisz, bokserko, roztoczyłaś przede mną wizję wspaniałego świata bez spalania węgla. Wizję urządzeń elektrycznych w powszechnym użytku, zasilanych cargas, bez trującego powietrza, bez martwych rzek i kopalnianych pustkowi. Piękna sprawa.

– Nie użyłam aż tylu słów.

– Jednego nie wzięłaś pod uwagę. Nikomu się to nie opłaca. Grandes Naciones de los Andes musi mieć węgiel, musi mieć parowozy, musi mieć szyny i tłoki. Musi być napędzane parą. Czy ty masz pojęcie, jak astronomiczne sumy rocznie wydajemy na infrastrukturę? Ile pieniędzy rząd inwestuje w rozwój technologii, która opiera się na parze i węglu? Jak ty sobie wyobrażasz, żebyśmy mieli to wszystko wyrzucić w błoto? Nawet nie chcę myśleć, jak wielki kryzys by to wywołało. Cała gospodarka legnie w gruzach, ludzie stracą pracę i wylądują na ulicy. Dzieci będą umierać z głodu, bo takim jak ty zachciewa się nowej technologii.

– To po jaką cholerę te eksperymenty? Po co ten sekretny warsztat?

– Dla nauki, kochana. Dla nauki i rozrywki. Badam zjawiska, o których nikt nic nie wie. A ja chcę wiedzieć. Ale nie po to, żeby zaraz cały świat przebudować.

– Tchórz z pana.

– Raczej pragmatyk.

Marina wyglądała na prawdziwie wzburzoną.

– To bez sensu. Mówi pan, że chodzi o pieniądze, tak? W takim razie, dlaczego nie zbić majątku na rewolucyjnej technologii? Pan jako twórca nowych rozwiązań mógłby zostać królem świata.

– Nie zależy mi na tym. Świat jest, jaki jest i nie ma potrzeby go zmieniać. Poszerzanie wiedzy musi mieć swoje granice. Zresztą od dawna przeczuwałem, że moja ciekawość zaprowadzi mnie w niebezpieczne rejony.

– Co pan ma na myśli?

– Nasza sekretna przygoda się kończy. Likwiduję warsztat. Zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Skoro ty mogłaś mnie tu znaleźć, to może też rząd. A tego bardzo bym nie chciał.

– Nie! Nie zgadzam się!

– Przykro mi, ale nie masz nic do gadania. Co więcej, pomożesz mi usunąć wszelkie ślady.

– Odmawiam. Nie kiwnę palcem, żeby to zniszczyć.

– Nie masz wyjścia. Jeśli nie zrobisz, czego ci każę, to skończysz w więzieniu.

– Na jakiej podstawie?

– A co to za różnica? Jestem grandem, mogę cię oskarżyć o cokolwiek, więc nie zmuszaj mnie do tego. Nie chcę wyrządzić ci krzywdy, ale jesteś na mojej łasce.

– Wypchaj się swoją łaską.

Nic więcej nie zostało do powiedzenia. Marina obrzuciła comandante wyzywającym spojrzeniem i wyszła z warsztatu. Nawet nie zamknęła za sobą drzwi.

8.

Zapach spoconych, męskich ciał się nie zmienił. Nie zmieniło się miejsce tańców, nie zmienił się bukmacher ani publiczność. Wszystko było, jak dawniej. Wszystko z wyjątkiem starszej kapral Olmos. I porucznik Esteban zauważył to od razu.

– Nie wyglądasz dobrze – ocenił. – I zachowujesz się dziwnie.

– Nie przejmuj się mną. Najważniejsze, żebyś zrobił, jak mówiłam. Wszystko zrozumiałeś? – upewniła się Marina. – Dobrze zapłacę.

– Jasne. – Esteban nigdy nie wątpił w uczciwość podkomendnej, a szczególnie w jej wypłacalność. – I co teraz?

– Muszę go znaleźć – odparła Puña, rozglądając się. Na antresoli dostrzegła szczupłego młodzieńca w mundurze kolejarza, który przewalał się na sianie w towarzystwie dwóch wiejskich dziewuch.

– Wypierdalać – warknęła Puña. Dziewczyny rozpoznały sławną bokserkę i nie wykazały chęci do protestów.

– Co ty sobie wyobrażasz? – Przebrany za kolejarza Raul zaprotestował. – Chcesz mnie znowu pobić? Tym razem moja matka wyśle cię…

– Zamknij mordę i słuchaj – wcięła się Puña, przysuwając sobie krzesło. – Przyjmuję twoją propozycję.

Brwi diuka podjechały do góry, a na ustach wykwitł obleśny uśmieszek.

– Dwadzieścia tysięcy i przysługa – uściśliła Marina.

– W zamian za co?

– Będziesz mógł mnie wyruchać, jak tylko ci się spodoba. Umowa stoi?

– Stoi – odparł uradowany grand. – Z każdą chwilą stoi coraz mocniej.

– Wpierw przysługa, potem kasa. Cała, z góry. Na końcu bzykanie.

– Jasne. Co to za przysługa?

Nagle rozległy się gwizdki i do stodoły wlały się zielone mundury. Żandarmi brutalnie rozgonili towarzystwo, a ich dowódca wskazał Puñę.

– Ty! Nie ruszaj się! Jesteś aresztowana.

Marina zerwała się na nogi i wyjrzała za balustradę. Czasu zostało niewiele.

– Porucznik Esteban Juárez ci wyjaśni. Złap Estebana, rozumiesz?

– Możesz na mnie liczyć – odparł zdezorientowany diuk.

9.

Starszej kapral Olmos trafiła się cela koszmarna, nawet jak na standardy więziennictwa GNA. Najwyraźniej comandante Cuaron dopilnował, żeby jego asystentka dobrze zapamiętała tę lekcję. I trzeba przyznać, że kilka ostatnich dni było niezapomnianych. Zimna i mokra posadzka, przeciąg między kratą okienną a korytarzem, ciurkająca z sufitu woda i jęki biedaków w sąsiednich celach wryły się w pamięć dziewczyny na zawsze.

Marina przysypiała w kącie. Pozycja embrionalna dawała tylko złudzenie ciepła. Nie pozwoliła powstrzymać dygotania z zimna ani szczękania zębami. Nie wysuszyła również wilgotnego ubrania. Metaliczny stukot zamka i skrzypienie otwieranych drzwi wyrwały dziewczynę z otępienia.

– Wyłaź – ponaglił niezadowolony klawisz. Szczękając zębami Marina wyszła na sztywnych nogach. Mimo iż wyglądała na osłabioną, strażnik na wszelki wypadek odsunął się poza zasięg jej pięści. Przy wyjściu z korytarza czekał na nią zakutany w gruby płaszcz diuk Oro del Campo. Twarz zakrywał chustą, ale smród i tak docierał do delikatnych nozdrzy granda.

– Chodźmy stąd szybko – poprosił cienkim głosem. Marina nie oponowała. Pozwoliła ubrać się w gruby, wojskowy płaszcz i podreptała w stronę schodów. Raul wyprowadził dziewczynę na boczny dziedziniec, gdzie czekał na nich powóz. Gdy wsiedli do kabiny, woźnica strzelił z bata i koła poturlały się po bruku.

– Co masz dla mnie?

Raul bez słowa wyjął z nesesera gazetę sprzed kilku dni. Nie trzeba było szamotać się z papierową płachtą, bo właściwy nagłówek od razu rzucał się w oczy.

– El comandante, grande señor Evaristo Cuaron Oro del Campo aresztowany – przeczytała Marina. – Wielka afera w rządzie. Generalicja w szoku. W tle oskarżenia o nielegalne eksperymenty. Prokurator udzielił nam zdawkowych informacji, z których wynika, że śledczy mają mocne dowody na wywrotową działalność inżyniera Cuaron. Istnieje podejrzenie o resentymenty wobec rewolucjonistów i keczuańskich zamachowców.

Marina zwinęła gazetę.

– Z tymi resentymentami to twój pomysł?

– Znaleźli w warsztacie jakieś szamańskie fanty – wyjaśnił Raul, a dziewczyna złośliwie się uśmiechnęła. – Przyjemnie było patrzeć, kiedy go aresztowali. Od dziecka czekałem na okazję, żeby się na skurwielu odegrać.

Marina wzięła kilka łyków ciepłego gulaszu z menażki i przebrała się w suche ubranie. Raul pożerał spojrzeniem piersi kapral Olmos, która nie czuła się w ogóle skrępowana.

– Ależ ty mi się podobasz – wydyszał rozochocony diuk.

– Nie teraz. Była umowa, pamiętasz?

– Przecież zrobiłem wszystko, co kazałaś.

Puña zastanowiła się. Gdy przyjęła propozycję diuka, była święcie przekonana, że każe mu spadać, jak tylko chłopak wykona swoją robotę. Wyobrażała sobie sytuację, w której młodzieniec zaczyna się do niej dobierać, na co ona odpowiada lewym prostym albo wrzuca gnojka do rzeki. Kapral Olmos nie była w ogóle zainteresowana nim, ani też żadnym innym mężczyzną. Właściwie nie była zainteresowana nikim, niezależnie od płci, przynajmniej nie w sensie fizycznym. Dopiero upór z jakim Raul nastawał na jej cnotę, dał dziewczynie do myślenia.

– W sumie niebrzydki z ciebie chłopak – zauważyła Marina. – I ładnie pachniesz.

– To co? Hotel?

– Niech będzie. “La Talón de la Diosa”. Niech będzie obrzydliwie drogo.

– Osłodzę ci to obrzydlistwo – obiecał Raul.

10.

Klapa w suficie uchyliła się, a Biała Puma zobaczył wreszcie światło. Stracił już rachubę czasu i nie był pewien, jak długo siedział zamknięty w piwnicy.

– Marina, jesteś nareszcie. Żołnierze nie chcieli nic powiedzieć, nawet nie wiem, gdzie jestem. Wsadzili mnie do wozu i powieźli z zasłoniętymi oczami. Ten porucznik powiedział, że mam na ciebie zaczekać. No i jesteś. Dziękuję ci za ratunek.

Szaman odsunął się od wyjścia, żeby zrobić miejsce na drabinę.

– Jak mam stąd wyjść?

Starsza kapral Olmos patrzyła z góry na starca. W jej oczach czaiła się pogarda i niechęć.

– Nie byłam pewna, co z tobą zrobić. Szczerze mówiąc, miałam ochotę zostawić cię tam w warsztacie i pozwolić grandom cię powiesić.

Biała Puma zdał sobie sprawę, że jego położenie wcale się nie polepszyło.

– Masz zamiar mnie zabić? Wiesz, że to niczego nie zmieni.

– Wiem. Mój ojciec zginął przez ciebie. Cała rewolucja padła, bo postanowiliście się od nas odwrócić. Ale to już za nami i kula w łeb tego nie naprawi.

– Modlę się do duchów, żebyś wreszcie mi wybaczyła, ale one mnie nie słuchają.

– Na moje przebaczenie nie możesz liczyć. Ale możesz mi pomóc.

– Jak?

– Chcę opanować cargas. Chcę zasilić urządzenia, które pozwolą zatrzymać to szaleństwo. A w tobie kryją się wszystkie odpowiedzi.

– Marina, zrozum. Myśmy zobaczyli, co przyniesie taka zmiana. Wydaje ci się, że grandowie przestaną orać ziemię i niszczyć lasy, ale się mylisz. Pioruny spowodują tylko, że ich apetyt wzrośnie. Ich władza sięgnie dalej niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Od niebios, przez dna oceanów, aż do samego Księżyca.

– Jak zwykle chcecie decydować o losie ludzi, bo wam duchy szeptały do ucha. Dosyć tych bredni. Weź pod uwagę, starcze, że nie uratowałam cię z dobroci serca. Jeśli mi nie pomożesz, przestaniesz mieć znaczenie. To twój wybór.

Biała Puma zadrżał, widząc determinację dziewczyny.

– Niech duchy ocenią, kto miał rację.

Koniec

Dodaj komentarz