Po przejściu przez wąski tunel, Bohun i Regan znaleźli się w sypialni admiralskiej. Było to duże i gustownie umeblowane pomieszczenie. Bohun zauważył, że drzwi, prowadzące na mostek, zostały lekko uchylone. Podszedł tam po cichu, opuścił karabin i wsłuchał się w dźwięki dochodzące z mostka. Doszły go dźwięki stąpającego droida i pomruk pracujących komputerów. Cofnął się wgłąb pokoju i stanął tak, aby mieć widok przez uchylone drzwi. Nie widział za dużo, ale to, czego chciał, dostał jak na dłoni. Cichy stał przy uruchomionym stanowisku kontrolnym. Na ekranie wyświetlała się mapa przestrzeni wokół „Husarii”, na której wyróżniały się orbitujące w okolicy okręty oraz stacja kosmiczna Theodore Roosevelt. Serce Adama zaczęło szybciej pompować krew. Miał idealną okazję, żeby rozwiązać problem. Zacisnął dłoń na rękojeści karabinu i uniósł broń. Spojrzał na stojącego pod przeciwległą ścianą Regana, serią gestów wytłumaczył mu, co chce zrobić, a przy okazji rozkazał porucznikowi przygotować się do otwarcia ognia zaporowego. Robert trochę niepewnie potwierdził i uniósł broń. Niczego nie świadomy apatryda wydawał polecenia kobiecie, siedzącej plecami do Bohuna. Adam miał dziwne przeczucie, że już ją kiedyś widział, lecz nie zastanawiał się nad tym. Przycisnął kolbę karabinu do ramienia i odbezpieczył.
– Adam – powiedział Robert. Bohuna zmroziło. Odwrócił głowę w stronę podwładnego, by go uciszyć i zamarł, widząc wycelowaną w siebie lufę beryla.
– Robert – szepnął. – Co ty wyprawiasz?
– Rzuć broń – nakazał Kronowski. – Nie zrobisz tego.
– Czyś ty oszalał? – odparł gniewnie Rogowiecki. – To jedyna okazja.
Robert był zdenerwowany, wyraźnie bił się z myślami.
– Robert, co się dzieje? – zapytał Bohun, niczego jeszcze nie rozumiejąc.
– Wybacz przyjacielu. To nie twoja wina.
Regan wziął głęboki wdech i krzyknął:
– Cichy!
Adam zobaczył terrorystę, który energicznym krokiem ruszył w stronę drzwi. Tuż przed nim stanęło ociężałe cielsko robota. Bohun w mig zrozumiał. Rzucił się naprzód otwierając ogień w stronę Regana, jednak ten spodziewał się takiej reakcji i odskoczył.
– Poddaj się! – krzyknął Regan, kucając za fotelem. Drzwi do sypialni wypadły z hukiem. Adam skoczył w stronę włazu, ale seria lasera ostudziła jego zapał. Przyległ do podłogi za biurkiem i zobaczył, że husarz odbezpiecza granatnik.
– Stać! – polecił Cichy. – Wstrzymać ogień. Regan, przemów koledze do rozsądku.
– Adam, poddaj się – ponaglił porucznik. – Nie musisz tutaj zginąć.
– Ma facet rację – potwierdził Cichy. – Panie kapitanie, niech pan wyjdzie z podniesionymi rękami, a daję słowo, nic się panu nie stanie.
Adama ogarnęło poczucie zrezygnowania. Był w beznadziejnym położeniu. W zamkniętym pomieszczeniu nie miał najmniejszych szans. Wystarczyłby jeden granat i byłoby po nim. Wizja poddania się wydała mu się obrzydliwa, zwłaszcza że został zdradzony przez jednego z własnych ludzi. Rozsądek wziął górę.
– Wychodzę – oznajmił. Wstał z uniesionym karabinem. Regan ostrożnie podszedł do kapitana i odebrał mu broń.
– Odwróć się – rozkazał. Twarz Adama nie wyrażała niczego. Nie dało się stwierdzić czy był spokojny, wściekły czy zrozpaczony. Kronowski związał mu ręce plastikowym paskiem i poprowadził w stronę mostka. Tam posadził byłego już dowódcę na fotelu, a sam stanął w sporej odległości. Cichy z uśmiechem podszedł do oficera.
– Dobra robota – pochwalił Regana. – Teraz i wcześniej też. Ta twoja panna okazała się niezwykle pomocna.
– Brałeś w tym udział od początku? – zdziwił się Adam.
– Zaskoczony? – odparł Regan. – Mówiłem ci, że mam już dość tego wszystkiego. Że to ostatni raz.
– Ty skurwielu. Od jak dawna to planowałeś?
– Cichy skontaktował się ze mną w zeszłym roku. Trochę czasu zajęło zaplanowanie akcji, ale opłaciło się.
– Czyli pieniądze. No jasne.
– A co innego? Mam walczyć za ojczyznę? Zginąć na jakimś zadupiu, żeby się naszym politykierom lepiej żyło? O nie. Nie ma mowy.
– Ta panna, to twoja Regina, prawda? Od dawna podejrzewałem, że przemycasz ją na „Husarię”.
– Wcześniej pomagało mi to znieść cały ten pierdolnik, ale okazało się, że mieć kluczowe znaczenie w naszym planie.
– O tak – wtrącił Cichy. – Jej pomoc była nieoceniona.
– Przecież to android prokreacyjny. W czym ona mogła tu pomóc?
– A jednak ciekawość cię zżera, co? – Cichy wyglądał na zadowolonego z siebie. – Widzisz, to akurat zaproponował twój przyjaciel. Ha, właściwie, to były przyjaciel, no nie? Zasymulowaliśmy mały incydent, który spowodował, że Regina wylądowała w serwisie. A tam już czekał mój człowiek, który odpowiednio pannę przeprogramował. Sprytne, co?
Adam nie skomentował.
– No dobrze. Skoro pan kapitan już tu jest, to będzie świadkiem kulminacji naszego spektaklu. Będzie niezła zabawa, więc niech pan się skupi i nie przeszkadza. Ostrzegam, że pomimo całego szacunku, jakim pana darzę, będę strzelał, jeśli pan czegoś spróbuje. Rozumiemy się?
– Robert – odezwał się Bohun. – Niech cię szlag. Jak mogłeś?
– Adam. Nie miej mi za złe. To, co robimy naprawdę nie mam sensu.
– I co dalej? Zakładając, że wyjdziemy z tego żywi, co zrobisz?
– Mam przygotowaną bardzo miłą metę na Ziemi. Będzie mi się wygodnie i bezpiecznie żyło. A ty, jeśli nie chcesz skończyć źle, lepiej nic nie kombinuj. Nie miałbym ochoty wypalić ci dziury.
– Skurwysyn.
– Nie marudź. Poza tym nie ja jeden dałem się przekupić.
– Co? O czym ty mówisz?
– Tak ciężko w to uwierzyć? Adam, nie oszukuj się.
– Kto jeszcze?
– Dość tego – przerwał Cichy. – Pan kapitan usłyszał już i tak za wiele. Regina!
– Jestem.
– Zwróć uwagę na te myśliwce – polecił, wskazując na ekran. – Coś za bardzo się zbliżają.
– Właśnie próbują się z nami połączyć. To efki czterdzieści pięć z USS „Mississippi”. Domagają się zgody na lądowanie i wyjaśnienia sytuacji.
– Ja im, kurwa, wyjaśnię – zdenerwował się apatryda. Usiadł przy stanowisku kontrolnym i wywołał panel obrony rakietowej. Kolejno uzbrajał baterie ogniowe, jedną po drugiej. – Regina. Bierz te fiutki na cel. Wszystkich rozwalić!
Cichy zerwał się z fotela. Podszedł do kobiety i pochylił się nad jej monitorem.
– Co z aktywacją broni nuklearnej?
– Do stanu pełnej gotowości pozostało półtorej minuty.
– Doskonale. – Cichy uruchomił komunikator.
– Wilga, odbiór – powiedział.
– Cichy, tu Wilga. Odbiór.
– Jaka sytuacja? Odbiór.
– Cisza i spokój. Wszyscy skupili się na ministerstwie, na nas nikt nie zwrócił uwagi. Mamy pełną kontrolę nad ambasadą i dostęp do hinduskiego systemu. Większość zlikwidowana, trzymamy pod kluczem najważniejszych. Odbiór.
– Świetnie. Wilga, odpalaj rakiety według planu. Odbiór.
– Słyszę cię. Który cel? Odbiór.
– Baza w Podborsku. Odbiór.
– Zaczynam procedurę. Bez odbioru.
Adam siedział przerażony, nie wierząc w to, co słyszał. Starał się nie pokazywać targających nim emocji, ale nie było to całkiem możliwe.
– Spokojnie bracie – polecił Regan. Był również bardzo spięty. – Niedługo będzie po wszystkim.
*
Pokład rakietowy rozświetlił się na czerwono. Dziesiątki mrugających lamp wysunęło się z sufitu i rozpoczęło swój pokaz, któremu wtórowało wycie syren. Młody zaklął szkaradnie.
– Odpalają rakiety!
Wilku i Jacek wymienili przestraszone spojrzenia.
– Spadamy! – ryknął Wilku.
– Nie możemy – zaprotestował Jacek. – Mamy zadanie do wykonania.
– Tutaj nie przeżyjemy! Udusimy się od gazów wylotowych, a jak nie, to usmaży nas temperatura.
– Spójrzcie! – zawołał Młody.
Pozostali spojrzeli na halę poniżej. Roboty kierowały się w stronę wyjścia.
– To nasza szansa! Zbieramy się!
Młody, nie czekając na resztę, zerwał się na nogi i podbiegł do drabiny. Przelazł na drugą stronę barierki i nie korzystając ze stopni, zjechał na dół. Zobaczył, że pokrywy komór rakietowych powoli usuwają się. Odskoczył pod przeciwległą ścianę. Roboty opuściły już halę, nie zwracając na żołnierzy uwagi. Młody spojrzał na górę i zamarł. Zobaczył jak Wilku pchnął Jackiem na betonowy filar. Osłabiony Jack uderzył głową o metalowy panel i osunął się na ziemię. Wilku podniósł z ziemi beryla i wycelował w nieprzytomnego Jacka.
– Stój! – wrzasnął Młody. – Co robisz?
Porucznik Wilczyński nie odpowiedział, tylko odwrócił się i otworzył ogień. Seria podziurawiła ścianę ponad głową Młodego. Ten rzucił się naprzód i ukrył we wnęce, kryjącej jedną z wyrzutni. Wychylił się na moment i posłał do góry serię. Promienie z sykiem rozbiły się o metalową galeryjkę. Wilczyński przetoczył się na bok i cofnął pod ścianę. Młody właśnie na to liczył. Wyszedł z wnęki i odpalił granatnik. Pocisk pomknął w górę, przeleciał ponad barierką i eksplodował po zderzeniu ze ścianą. Nie czekając, aż opadnie kurz, sierżant doskoczył do drabiny i zaczął się wspinać. Gdy wskoczył na galerię, Wilku zwijał się z bólu. Młody podbiegł do Jacka. Żołnierz leżał nieprzytomny, lecz nic mu się nie stało. Filar osłonił go przed wybuchem. Młody odłożył karabin i zaczął siłować się z bezwładnym porucznikiem Sawiczem. Nagle dostał kopniaka w plecy i poleciał do przodu. Udało mu się jednak obrócić i utrzymać równowagę. Wilku nie tracił czasu. Natarł na sierżanta, ten jednak sprytnie wywinął się i wyprowadził serię ciosów na głowę. Wilku był dobry. Parował bez trudu, zbijając kolejne uderzenia. Młody nie rezygnował. Po kilku prostych i sierpowych, wyprowadził dwa kopnięcia, żeby zwiększyć dystans. Za trzecim razem Wilku złapał go za nogę i podciął kopnięciem. Młody padł, boleśnie obijając się o metalową podłogę, ale nie stracił rezonu. Kopnął przeciwnika w piszczel, na co ten zareagował wrzaskiem. To wystarczyło Młodemu, żeby odbić się od ziemi i skoczyć na równe nogi. Uniknął zamaszystego ciosu na twarz, odwinął się prostując rękę i uderzył Wilka prosto w nos. Krew buchnęła jak z pojemnika na farbę. Oszołomiony żołnierz ustawił wysoką gardę i nie zauważył kopnięcia w brzuch. Wilku zgiął się wpół, tracąc dech. Młody wykonał miażdżące kopnięcie z obrotu. Wilczyński dostał ciężką podeszwą w policzek. Świat zawirował a twarz eksplodowała potężnym bólem. Było po walce.
Wyjące syreny przypomniały Młodemu o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pokrywy komór były już w pełni otwarte. Jedna z rakiet mogła w każdej chwili odpalić. Sierżant Nowak podniósł z ziemi beryla i wycelował w klęczącego porucznika. Ich spojrzenia spotkały się. Umazana we krwi twarz Wilka spuchła jak balon.
– No dawaj – drażnił Wilku. – Strzelaj.
– Nie mam czasu na zabawę. Kto cię kupił? Halicz?
– Niby czemu miałbym ci odpowiedzieć?
– Po pierwsze dlatego, że celuję ci prosto w łeb. A po drugie, bo, do kurwy nędzy, myślałem, że jesteśmy kumplami!
– Zostały nam chwile. Cichy za moment odpali rakiety i będzie po nas. Co to za różnica?
– Jest różnica! Ja nie mam zamiaru tu skończyć.
– Nie możesz nic zrobić.
– Odpowiadaj! Kto cię najął? – Młody doskoczył do Wilka i kopnął go w pierś. Wilczyński poleciał do tyłu, zaniósł się kaszlem. Ciężki wojskowy bucior przygwoździł go do ziemi. Wilku spojrzał prosto w wylot lufy beryla. – Mów!
– Cichy – wycharczał. – Cichy mnie najął.
– Ty fiucie. Jaka była twoja rola?
– Miałem uniemożliwić wejście na pokład „Husarii” pułkownika Borowca.
Młody skojarzył fakty. Alarm nie ucichł ani na chwilę.
– On był kontrolerem husarzy, prawda? Nie musisz odpowiadać. Już pamiętam. To jego potłukłeś w dzień wylotu i dlatego żandarmeria cię przywlekła. Wycisnąłeś z niego hasła, prawda? Taka była twoja rola.
Wilku przytaknął.
– I co teraz ze mną zrobisz? Przecież mnie stąd nie wyniesiesz.
– Nie mam zamiaru – powiedział i nacisnął spust. Mózg porucznika Wilczyńskiego rozprysnął się na podłodze.
Młody nie zastanawiał się czy dobrze zrobił. Ocena sytuacji wskazywała, że tak. Nie mógłby zabrać ze sobą Jacka i Wilka. Nie chciał też zostawić za sobą zdrajcy, który mógł im jeszcze zaszkodzić. Tak to sobie tłumaczył, ale mimo racjonalnego wywodu, czuł w żołądku dziwną sensację.
Nagły ryk wyrwał go z zamyślenia. Obejrzał się i zobaczył ogień buchający z jednej z komór. Cała hala zatrząsła się, nagły skok temperatury przyprawił sierżanta o zawrót głowy.
– O, kurwa – jęknął – o, kurwa, o, kurwa.
Memłając w ustach przekleństwa, doskoczył do Jacka, zarzucił go sobie na plecy i z ogromnym trudem przeszedł przez barierkę. Z nadludzkim wysiłkiem jedną ręką utrzymywał nieprzytomnego, a drugą chwytał kolejne stopnie drabiny. Gazy wylotowe powoli docierały do żołnierzy. Młody opuścił na oczy okulary i włączył podczerwień. Kłęby dymu owionęły ich, kiedy byli już prawie na samym dole. Walcząc z zawrotami głowy, Młody puścił się biegiem przez szerokość hali licząc, że dobiegnie do drzwi stacji radarowej. Wewnątrz panował już ukrop nie do zniesienia, a przecież odpaliła dopiero jedna rakieta. Kolejny, tym razem zwielokrotniony ryk eksplodował z siłą pędzącego pociągu. Hałas był tak wielki, że Młody upuścił Jacka i padł na ziemię, zwijając się z bólu. Zawył, nie słysząc własnego głosu. Trzy z komór plunęły skłębionymi grzybami pary. Młody podczołgał się do drzwi. Resztką sił podniósł się na czworaka i złapał klamkę. Podciągnął się wyżej, sięgnął panelu kontrolnego i nacisnął przycisk. Było tak gorąco, że zewnętrzna powłoka pancerza Młodego nagrzała się jak patelnia na gazie. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a twarz piekła jak polana kwasem. Młody z trudem wczołgał się do przedpokoju. Drzwi powoli wracały na miejsce, lecz zanim całkiem się zamknęły, zobaczył Jacka. Żołnierz klęczał i trzymał się za głowę. Miał szeroko otwarte usta i napięte mięśnie szyi. Wył, lecz nikt go nie słyszał. Skóra pokryła się bąblami, a z oczu lała się krew. Trwało to ułamek sekundy zanim zniknął w płomieniach.
Wokół Młodego zapadła cisza i ciemność. Żołnierz nie czuł bólu, choć miał ochotę wydłubać sobie oczy.
*
– Trzy trafione – zameldowała Regina. – Reszta myśliwców wycofuje się. USS „Mississippi” zbliża się z uruchomionym systemem bojowym. Indyjski niszczyciel „Mahatma” ustawia się na naszej flance. „Yamaguchi” z drugiej.
– Dobrze – odparł Cichy. – Włącz telewizję.
– Oto geniusz strategiczny – skomentował Bohun.
– Spokojnie. Zanim cokolwiek zrobią, będą nas straszyć, żądać i ponaglać. A my zdążymy obejrzeć wiadomości. Niedługo będą mieli ciekawy materiał.
Cichy rozsiadł się wygodnie na fotelu, podczas gdy wielkie ekrany naścienne błysnęły kolorowymi obrazami. Telewizja publiczna transmitowała akurat towarzyski mecz piłki nożnej między Polską a Niemcami.
– Ofiary znowu dostaną w dupę – zaśmiał się apatryda.
– Robert – zagadnął Bohun. – Wytłumacz mi. Jak ty możesz brnąć w tę historię?
– Odczep się.
– Przecież Cichy to wariat. W dodatku niebezpieczny.
– Nie masz pojęcia o czym mówisz. Gdybyś wiedział tyle co ja, z pewnością nie nazwałabyś go wariatem. Są gorsi od niego.
– Ciekawe kto?
– Nie uwierzyłbyś.
– No spróbuj.
– Bądź cicho i spójrz na ekran.
Transmisja z meczu została przerwana, a na ekranie błyszczały kolorowe pasy planszy kontrolnej.
– Co się dzieje? – Zapytał Bohun.
Zanim ktokolwiek odpowiedział, wszyscy poczuli wstrząs eksplozji. Cichy wyprostował się i spojrzał na Reginę.
– Kontra od naszych sąsiadów?
– Nie – zaprzeczyła Regina. – Na statku nadal trwają walki. Grupa żołnierzy przypuściła szturm na hangar „Łosi”. Trwają ciężkie walki.
Cichy zaniepokoił się.
– Wyślij roboty w to miejsce. Nie mogą zniszczyć myśliwców.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Wszyscy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w monotonnie migający ekran. Raz na jakiś czas dochodziło ich echo odległego wybuchu. Nagle małe światełko zaświeciło na jednym ze stanowisk. Regina podeszła i wywołała panel.
– System sygnalizuje aktywność militarną nad Polską.
Kobieta wywołała informacje szczegółowe.
– Z okolicy Kercza na Krymie zostały odpalone rakiety balistyczne z głowicami nuklearnymi.
– Co? – zdziwił się Adam.
– Najwyższa pora – stwierdził Cichy. – Przygotuj „Husarię” do kontrataku.
– Oszalałeś? – krzyknął Bohun. – Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego co robisz?
– Wbrew temu jak wyglądam, zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Zawsze i wszędzie. Zresztą nie tylko mi to jest na rękę, ale twoim zwierzchnikom również.
– Kompletnie ci odbiło.
Cichy zaniósł się śmiechem.
– Dobrze powiedział twój kumpel, że nie dałbyś wiary, gdybyśmy ci wszystko powiedzieli. Ale to nie ma znaczenia. Ważne, że wszystko idzie zgodnie z planem. Regina, wpisz koordynaty. Cel na hinduskie bazy wojskowe na Krymie. Odpalaj po cztery rakiety w trzech seriach. Chcę mieć pewność.
Bohun pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Wyście wszyscy oszaleli. Przecież doprowadzicie do wojny. Wojny atomowej! Zginą miliony ludzi!
– O to właśnie chodzi – spokojnie odparł Cichy. – Już ci wcześniej powiedziałem, co ja sądzę o ludzkości. Zgodnie z moimi przekonaniami, będzie to jak najbardziej słuszne, jeżeli zredukuję jej liczebność.
– Ciebie naprawdę pojebało. Do czego to ma prowadzić?
– Cóż. Jeśli będzie ci dane dożyć, to sam zrozumiesz. Wystarczy oglądać telewizję. Myślę, że już jutro twój prezydent udzieli ci odpowiedzi na to pytanie.
– To ma być twój cel? Czyjeś polityczne interesy? Taki z ciebie idealista.
– Jak najbardziej. Jeśli dojdzie do wojny, moja planeta odetchnie z ulgą. Mała Gliese, nawet bez bogatych złóż naturalnych, zawsze była solą w oku ziemskich rządów.
– Bzdura. Co to ich miałoby obchodzić?
– Chodzi o ludzką, ohydną naturę. Ci, którzy rządzą, nie mogą znieść, że gdzieś na świecie jest miejsce, w którym ludzie nie uznają ich władzy i odcinają się od wszelkich praw, jakie nasza super cywilizacja ustanowiła.
– I w ten sposób chcesz zapewnić swoim spokój, tak? Zabijając miliony ludzi.
– A co mnie te miliony obchodzą? Mam płakać nad liczbami? Czy mam się nauczyć na pamięć ich imion? Interesują mnie tylko ci, z którymi coś mnie łączy. A ci w zdecydowanej większości mieszkają na Małej Gliese.
– Kody wprowadzone – oznajmiła Regina.
– Robert, do jasnej cholery, nie pozwól na to. Przecież tam jest twoja rodzina!
– Adam, nie próbuj. Nic nie zdziałasz.
– Nie możecie tego zrobić. To szaleństwo!
Bohun zerwał się z krzesła i rzucił na Roberta, jednak Cichy był szybszy. Złapał Adama za ręce i energicznie pociągnął w dół. Gdy żołnierz już leżał, Cichy z zamachu trzasnął go pięścią w twarz. Chciał kontynuować, lecz powstrzymał go Robert.
– Wystarczy.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, żaden nie chciał ustąpić. Wreszcie apatryda uśmiechnął się lekko.
– Odpalaj – polecił Cichy. Regina zwolniła blokady.
Na mostku zapaliły się czerwone światła, oznajmiające uzbrojenie pocisków nuklearnych. Przez pokład przeszedł dreszcz, kiedy komory z rakietami wysunęły się z korpusu „Husarii”. Największy z ekranów, do tej pory martwy, zaświecił nagle, ukazując podgląd na sterczące ponad pokładem wyrzutnie. Każda z nich odpaliła po jednej rakiecie, które ciągnąc za sobą smugę dymu, pomknęły w kierunku Ziemi.
– Nie – szepnął Adam.
Wyrzutnie odpaliły kolejną serię.
*
Komandor Browning pochylał się nad trójwymiarową projekcją okolicy. Modele statków przemieszczały się wokół nieruchomego, lecz niezwykle groźnego okrętu europejskiego, który chwilę temu pogwałcił wszelkie konwencje międzynarodowe, odpalając pociski nuklearne w kierunku Półwyspu Krymskiego. Ziemie te znajdowały się w jurysdykcji dalekowschodnich korporacji oraz Wspólnoty Muzułmańskiej. Nigdy wcześniej nie spotkał się z taką sytuacją. Brał już udział w kilku lokalnych konfliktach, dowodził akcjami bojowymi. Ale to co działo się teraz, przekraczało jego możliwości. W napięciu wysłuchiwał relacji swoich podkomendnych.
Sytuacja była bardziej niż dramatyczna. Okazało się, że akcja „Husarii” była odpowiedzią na wcześniejszy atak indyjski na polską bazę wojskową, w której obradował Sztab Generalny NATO. Hindusi odpalili w sumie siedem rakiet, z których cztery zostały zniszczone, zanim osiągnęły cel. Niestety jedna z nich zdetonowała ładunek w powietrzu, powodując ogromne zniszczenia w sąsiedztwie Mławy. Nikt jeszcze nie wie ilu zginęło ludzi. Zdjęcia satelitarne pokazały jednak, że pole rażenia miało średnicę ponad dwudziestu kilometrów. Musiały zginąć tysiące ludzi. To był dopiero początek, ponieważ dwie z odpalonych rakiet uderzyły w bazę, równając ją z ziemią. Kilkanaście okolicznych wsi i miasteczek wyparowało w ułamku sekundy. Było za wcześnie, żeby oszacować straty w ludziach. Browning czuł, jak żołądek podjeżdża mu pod gardło. Jego oficerowie, wysłuchując relacji byli bladzi, jeden usiadł, inny z przerażenia ogryzał paznokcie. Na mostku zapadła cisza. Ponad szum pracujących maszyn, wybijał się tylko głos kapitana Mulligana, który relacjonował przebieg zdarzeń.
W przeciągu najbliższych pięciu minut mieli dowiedzieć się, czy polskie rakiety dokonały zemsty, czy też krymski system obrony zdoła je przechwycić. Komandor musiał szybko podjąć decyzję. Wcześniejsze zniszczenie amerykańskich myśliwców było wydarzeniem, którego Browning nigdy by się nie spodziewał. Znał admirała Bieńkowskiego i choć uważał, że to człowiek niegodny zaufania, to jego zmysł strategiczny mógł być jedynie podziwiany. Dziwił się więc, że Polak zdecydował się na tak nierozważny krok. Browning czuł pod skórą, że na „Husarii” działo się coś niedobrego. Coś, co mogło spowodować przypadkowe odpalenie rakiet w kierunku jego myśliwców. Ale to co stało się kilka minut temu przyćmiło wszystko, co do tej pory widział. Oto znajdował się w centrum wydarzeń, które w efekcie mogły doprowadzić do konfliktu nuklearnego, jakiego ludzkość dotąd nie znała. Wydawać by się mogło, że wybuchła w połowie XXI wieku wojna była czymś strasznym. Lecz wtedy nikt nie pozwolił sobie, aby choćby jeden wystrzał padł na Ziemi.
Browning przeklinał w duchu swoją słabość, lecz nadal nie mógł się zdecydować. Chwilę temu kapitan Mulligan zameldował, że hinduski „Mahatma” uruchomił system broni nuklearnej i ustawił się w pozycji flankującej do okrętu polskiego. Z tego względu należało podjąć szybkie kroki, ponieważ było więcej niż pewne, że Hindusi otworzą ogień. Browning nie wiedział co zrobić. Z jednej strony Polacy jako pierwsi zaatakowali Amerykanów, z drugiej to jednak Hindusi uderzyli w Polskę, zabijając tysiące cywili, oraz część dowództwa NATO, w tym jego rodaków. Jakby tego wszystkiego było mało, komandor musiał rozgryźć niejasne działanie japońskiego „Yamaguchi”, który również ustawił się na flance „Husarii”, ale systemów zaczepnych nie uruchomił. Jedno było pewne. Nawet przy ogromnej sile ognia „Mahatmy” i „Yamaguchi”, europejski niszczyciel będzie ciężkim orzechem do zgryzienia.
– Co mówi Pentagon? – gorączkował się Browning.
W odpowiedzi dowiedział się, że prezydent Everest nakazała czekać na rozwój sytuacji. W przypadku zawiązania walki nie interweniować, odpowiedzieć ogniem tylko w przypadku bezpośredniego ataku na statek. Komandor zaklął. Politycy związali mu ręce.
Komandor rozkazał zbliżyć się do „Husarii” i wziąć ją na cel. Oficerowie niepewnie przystąpili do wypełniania poleceń, kiedy na mostek wpadł posłaniec. Starszy sierżant Jones należał do zespołu komunikacyjnego. Zameldował się komandorowi i poinformował, że właśnie odebrał dziwną wiadomość. Dziwną, ponieważ nadaną z „Husarii” za pomocą serii sygnałów kontrolnych, które ułożyły się w komunikat w alfabecie Morse’a.
– Co mówi komunikat? – zapytał Browning. Jones podał mu kartkę.
– Do USS „Mississippi” z ORP „Husaria” – przeczytał komandor. – Nie atakujcie “Husarii”. Poprzednia wiadomość fałszywa. Terrorysta przejął kontrolę. Załoga uwięziona, komandor KIA. Wyślijcie marines. Uwaga. Roboty pod kontrolą terrorysty. Próbuję unieruchomić obronę rakietową. Stop. Sierżant K. Nowak.
– Co robimy? – ponaglił barczysty major Felton.
– Przygotujcie oddział marines. – Komandor usiadł przy panelu kontrolnym i nawiązał kontakt z hinduskim niszczycielem rakietowym. Przekazał im wszystko co wiedział, prosząc, by nie posuwali się dalej. Jednak admirał Shekar nie chciał słuchać o żadnej zwłoce. Był związany rozkazami z Delhi. Browning wiedział doskonale co będzie dalej. Zastanawiał się tylko, jak ma postąpić jego załoga.
*
Zawył kolejny alarm. Indyjskie rakiety zbliżały się z zawrotną prędkością. Tuż za nimi podążały w formacji bojowej myśliwce su. Mostek zatrząsł się, kiedy pierwsza z rakiet ugodziła „Husarię”. Druga eksplodowała w okolicy modułu napędowego, dwie kolejne wbiły się blisko ładowni. Adam spadł z krzesła, Robert z trudem utrzymał równowagę. Cichy przytrzymał się terminalu, lecz zarył twarzą w klawiaturę. Podniósł się i krzyknął.
– Regina! Kontra, szybko! Odpalaj baterie burtowe. Wszystkie systemy pełna gotowość!
Chwilę później rozległ się groźny pomruk baterii. Rakiety eksplodowały w przestrzeni, odstraszając myśliwce. W ślad za nimi pomknęły serie z laserów dalekiego zasięgu. Tymczasem „Mahatma” starał się wymanewrować polski okręt i zajść go od tyłu.
– Zwrot! – rozkazał apatryda. – Ogień z wyrzutni rufowych w hinduski niszczyciel. Regina, szykuj nasz statek! Husarze opuścić mostek i oczyścić drogę do lądowiska.
Hinduskie myśliwce nie zrezygnowały. Miały ułatwione zadanie, ponieważ „Husaria” została pozbawiona osłony własnych maszyn. Jednak jej system obronny pozostawał efektywny. Z formacji bojowej liczącej dziesięć myśliwców, cztery zostały zniszczone, a dwa wycofały się z powodu uszkodzeń. Admirał Shekar nie chciał oddać pola i wysłał dwa kolejne klucze, które lawirując w deszczu rakiet i promieni, dotarły do celu i otworzyły ogień. Nagle, ni stąd ni zowąd „Husaria” dostała ciężki ostrzał w bakburtę. To japoński „Yamaguchi” otworzył ogień z baterii rufowych. Skupiony na hinduskim natarciu, Cichy przeoczył sygnał o nowym zagrożeniu. Japończycy nie uruchomili automatycznych systemów rakietowych, dlatego nie wywołali pełnego alarmu swoim zbliżeniem. Ostrzał z dział wielkokalibrowych mógł być prowadzony bez pełnej automatyki, dlatego czujniki „Husarii” niczego nie wykryły. Cichy zaklął, ale niewiele mógł zrobić, prócz rozpoczęcia ostrzału japońskiego pancernika, który uzbrajał własne rakiety. Obrona przeciwrakietowa polskiego statku potrzebowała kilku minut, aby przestawić część wyrzutni na drugą stronę. Były to cenne minuty, które mogły skończyć się tragicznie. Ostrzeliwana z obu stron “Husaria” odgryzała się z całych sił, nie ułatwiając zadania napastnikom. Kilka rakiet celnie ugodziło „Mahatmę” w jednostkę napędową, co spowodowało, że okręt na chwilę znieruchomiał, ale jego rakiety nadal kąsały, a myśliwce krążyły wokół, tu i ówdzie kłując stalowy pancerz „Husarii”.
Regina zameldowała, że statek ewakuacyjny jest gotowy. Doniesienia o walce w hangarze ustały, sytuacja została opanowana.
– Opuszczamy mostek – polecił Cichy. – Panie kapitanie, było mi bardzo miło, ale czas się pożegnać. Regan, wiesz co masz robić.
Porucznik Kronowski przytaknął. Cichy i Regina opuścili mostek i właśnie w tym momencie Bohun zerwał się z krzesła. Kronowski dał się zaskoczyć. Bohun uderzył czołem w twarz Polaka, który poleciał do tyłu, brocząc krwią. Rogowiecki od razu wyprowadził dwa celne kopniaki. Doskoczył i przygniótł Regana kolanem. Z niemałym wysiłkiem wyszarpnął przytroczony do uda porucznika nóż i rozciął więzy. Chwycił karabin i z całej siły zdzielił kolbą Regana. Ten padł nieprzytomny.
Statek zatrząsł się znowu. Światła na mostku nerwowo zamrugały. Kapitan Rogowiecki dopadł do stanowiska kontrolnego i spojrzał na ekran. Do walki włączyły się polskie myśliwce. Trwała zacięta gonitwa w przestrzeni między „Husarią” a „Mahatmą”. Zwinne „Łosie” lawirowały między hinduskimi su, rażąc je seriami z broni laserowej. Bohun skojarzył fakty i nawiązał połączenie z hangarem.
– Pułkowniku Tomala, odbiór.
– Tu Tomala – odpowiedział głos w słuchawce. – Bohun, to ty?
– Tak. Jaka sytuacja?
– Przejęliśmy kontrolę nad hangarem. Dostaliśmy małe wsparcie od Jankesów. Wysłałem myśliwce do osłony statku. Co u ciebie?
– Mostek czysty. Cichy w towarzystwie kobiety androida i trzech husarzy zbliża się do ciebie. Bądź gotów, ja ruszam za nim.
– Co z Bieńkowskim?
– Nie żyje.
Pułkownik zaklął.
– Dobra, szykujemy się.
Adam już miał opuścić mostek, gdy spojrzał na ekran wyświetlający program telewizji publicznej. Spikerka podawała właśnie najnowsze wiadomości.
– Chaos i panika – powiedziała. – Tak nasi reporterzy określają sytuację w Polsce. Większe miasta w kraju ogarnęły zamieszki. Jednostki policji i wojska próbują zaprowadzić porządek. W odpowiedzi na zniszczenie baz wojskowych na Krymie, Wspólnota Muzułmańska zmobilizowała swoje siły w Okręgu Kaliningradzkim. Grupy uderzeniowe koncentrują się na granicy polskiej. Doszło do wymiany ognia. Tymczasem otrzymujemy sprzeczne komunikaty z Europy i z Rosji. Część polityków próbuje uspokajać, zapewniać, że do wojny nie dojdzie, inni ogłaszają koniec polityki ugodowej i rozwiązanie sytuacji raz na zawsze. W swoim orędziu prezydent USA Nancy Everest oznajmiła, iż Stany Zjednoczone nie podejmą żadnej akcji zbrojnej, dopóki liderzy Europy środkowo – wschodniej oraz Indii nie przedstawią swoich stanowisk. Zapytana o paraliż w NATO oznajmiła, że winni tej bezprecedensowej napaści zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Niejasne stanowisko państw Wspólnoty Muzułmańskiej postawiły w stan gotowości wszystkie siły NATO na Bliskim Wschodzie. Brak zintegrowanego systemu dowodzenia Paktu uniemożliwia podjęcie wiążących decyzji. Wszyscy czekają na orędzie prezydenta RP Czesława Handke, który razem z innymi prezydentami państw Europy środkowej nadal przebywa w Belwederze.
Adam poczuł się słabo. Obrazy dymiących miast, zamieszek, zdjęcia ze wsi zniszczonych atakiem nuklearnym spowodowały, że Rogowiecki zapomniał, co miał zrobić.
*
Drzwi do hangaru stały otworem, a wewnątrz ustawiło się kilku husarzy. Zachowując ostrożność, Cichy posłał najpierw swoje roboty. Trzy z nich wmaszerowały do środka i natychmiast znalazły się pod ostrzałem broni laserowej. Husarze, nad którymi przejął kontrolę pułkownik Tomala, otworzyły ogień. Regina nie zdążyła się ukryć. Promienie przeorały jej ciało zasypując korytarz polimerowymi odłamkami szkieletu, a płyny systemowe ochlapały framugę. Cichy biegł już w głąb korytarza, dzięki czemu uniknął śmierci. W drodze przeładował pistolet. Nie był pewien, dokąd uciekać, byle tylko oddalić się od hangaru. Usłyszał za sobą głosy nadbiegających żołnierzy. Przestraszył się nie na żarty, ale biegł dalej. Dotarł do tunelu transportowego. Po kilkudziesięciu metrach sprintu zamarł i skrył się we wnęce. Drogę zastąpił mu Bohun.
– Halicz! – krzyknął kapitan. – Dosyć tego. Poddaj się w tej chwili, bo nie będę się cackał.
Cichy wyskoczył z załomu i strzelił. Lasery przeorały beton, a Bohun odpowiedział serią. Apatryda stracił równowagę, kiedy jeden z promieni urwał mu nogę poniżej kolana. Posypały się metalowe kręgi syntetycznych mięśni. Bohun zrobił kilka kroków w bok, trzymając Cichego na muszce. Ten próbował dosięgnąć pistolet, ale Adam nie pozwolił na to celnym strzałem w dłoń. Tym razem polała się krew, a ranny wrzasnął z bólu. Żołnierz podszedł do apatrydy.
– Nie ruszaj się, bo strzelam – ostrzegł.
Cichy mlasnął dwa razy i usiadł pod ścianą. Spojrzał na Rogowieckiego.
– No, to teraz pan kapitan jest górą. I co dalej?
– Dalej poczekamy na wsparcie. Skujemy cię i wpakujemy do najciemniejszego więzienia, jakie tylko znajdziemy.
Cichy zaśmiał się, poprawił tłuste włosy, rozmazując krew na twarzy.
– Biedny pan kapitan. Nic jeszcze nie rozumie. Jeżeli mnie nie zabijesz, to ja nie trafię do żadnego więzienia. Przynajmniej nie oficjalnie.
– Proszę, dalej cierpisz na przerost formy nad treścią.
– Nie, mój miły. To ty masz złudzenia. Pomyśl przez chwilę. Komu tak naprawdę byłaby na rękę ta akcja? Ha? Jak sądzisz? Mi? Owszem, w pewnym sensie, tak jak ci to wcześniej tłumaczyłem.
– Zamilcz.
– Nie mój miły. Pora na fakty. Chodziło mi przede wszystkim o kasę. Wielką furę kasy, którą chciałem zainwestować we własną działalność. A kogo stać na moje usługi, no? Kto skorzysta na tym pierdolniku? Tak, tak, mój miły. Widzę, że zaczynasz rozumieć. To dobrze, bo przecież pracujemy dla tych samych ludzi, co nie? Twój prezydent nie będzie zadowolony, jeżeli stanie mi się krzywda. Jestem jego największą życiową inwestycją.
– Urojenia.
– Oj, panie kapitanie, naiwny panie kapitanie. Spotkamy się kiedyś na neutralnym gruncie i porozmawiamy o tym, co się dzisiaj wydarzyło. A teraz, jeśli pan pozwoli, udam się w swoją stronę. Nie mam ochoty odgrywać tej szopki z aresztowaniem i procesem. Oszczędźmy trochę kasy podatników.
– Nie ruszaj się.
Terrorysta nie reagował. Podpierając się ściany, próbował wstać.
– Nie ruszaj się mówię.
Cichy z trudem podniósł się. Nagle wyszarpnął z rękawa krótki metalowy pręt i zaatakował. Uderzył w karabin Bohuna i poprawił lewym sierpowym. Adam był przygotowany. Bez trudu odbił cios, obrócił się i wypalił. Trzy promienie przeleciały przez korpus apatrydy i zaryły w ścianę. Cichy padł bez ducha.
*
Na Wiejskiej panowała cisza. Kilka ekip telewizyjnych próbowało prowadzić transmisję, lecz widok wojskowych patroli i stacjonujących czołgów pozbawił ich rezonu. Dziennikarzy oddzielał kordon wojskowych barier oraz cztery baterie rakiet przeciwlotniczych. Prowizoryczna baza, rozstawiona wzdłuż Pięknej, wydała pozwolenie na lądowanie. Przed gmachem sejmu RP wylądowała czarna limuzyna. Kapitan Rogowiecki oraz sierżant Nowak wysiedli i skierowali się do wejścia. Eskortowani przez oficerów kontrwywiadu, dotarli pod salę przesłuchań. Kartka przyczepiona do framugi głosiła: „Obrady komisji sejmowej numer dwa dwa jeden zero siedemnaście w sprawie napaści zbrojnej na okręt ORP „Husaria”. W głębi korytarza reporterzy próbowali robić zdjęcia, jednak strażnicy skutecznie im to uniemożliwiali.
Bohun usiadł na ławce pod ścianą i wpatrzył się w telewizor. Migające obrazy pokazywały trwające w przestrzeni kosmicznej walki oraz polskie kolumny pancerne zbliżające się do granicy z Ukrainą. Bohun oglądał amerykańskie jednostki lądujące na Ganimedesie, który do tej pory pozostawał wolny od jakichkolwiek wojsk. Komentatorzy zaznaczali, że co prawda nikt jeszcze nikomu wojny nie wypowiedział, ale wszystko wskazuje na to, że dziś lub jutro sytuacja wreszcie się wyjaśni. Było to ważne, ponieważ systemy broni nuklearnych na Ziemi i w całej zasiedlonej przez ludzi przestrzeni czekały tylko na sygnał. Wiele miało zależeć od orędzia polskiego prezydenta, który za parę minut miał wystąpić przed kamerami.
– Dość już mam tego – stwierdził Młody. W jego głosie zabrzmiało głębokie zmęczenie.
– Czego?
– Tych idiotycznych przesłuchań. Ile można? – zżymał się. – Wpierw sąd wojskowy, potem prokuratura, kontrwywiad i teraz jeszcze to. Kurwa mać, Adam, po jaką cholerę ci przeklęci politykierzy biorą się za przesłuchania? Od kiedy to sejm ma działać jak sąd, co?
– Od dawna, bracie, naprawdę od dawna. Niezmiennie jest to jedna wielka szopka.
Na korytarzu nadal panowała cisza. Relacje z telewizji brzmiały coraz groźniej. Międzynarodowe agencje podały, żę godzinę temu polskie i węgierskie siły desantowe otoczyły hinduskie kopalnie krzemianów na Kallisto. Bohunowi nie chciało już się tego słuchać.
– Adam – zagadnął Młody. – Muszę coś ci powiedzieć.
– Mów.
– Na statku, kiedy poszliśmy we trzech na poziom rakietowy…
– Wiem, Krzysiek. Wiem. Chodzi ci o Wilka, tak? Domyśliłem się.
– Tak, ale nie do końca o to. Widzisz, jak już było po nim, znaczy po Wilku…
Młody usiadł obok Adama, oparł łokcie na kolanach i głęboko westchnął.
– Chodzi o to, że jak zaczęli odpalać rakiety, ja się bardzo przestraszyłem. A Jacek był nieprzytomny i go niosłem. Ale potem już było tak gorąco, że nie dałem rady. Upadłem, a Jacka upuściłem. I wiesz, wtedy go zostawiłem. Nawet nie pomyślałem, żeby go wciągnąć ze sobą. Tłumaczę sobie, że nie dałbym rady nas obu, było za gorąco, można się było udusić…
– Miałeś jasno postawione rozkazy, musiałeś je wykonać. Dzięki tobie Amerykanie wysłali wsparcie na „Husarię” i Tomala zajął hangar. Gdyby nie to, Cichy pewnie by uciekł.
– Tak, rozumiem, ale ja go widziałem. Bohun, ja patrzyłem na Jacka, jak się smażył.
– Dość. Weź się w garść. Nie zrobiłeś nic złego.
– Ale…
– Cicho. Posłuchaj tego.
Na ekranie pojawiła się umartwiona twarz prezydenta RP. W trójwymiarowym tle powiewały flagi Polski i Unii Europejskiej.
– Rodacy – powiedział Handke. – Zwracam się do was dzisiaj w trosce o bezpieczną przyszłość naszego kraju. Wydarzenia ostatnich trzech dni zaskoczyły nas wszystkich. Podstępny atak dawnego partnera ugodził nas w samo serce. Wiemy już dziś, że w centralnej części naszego kraju zginęło ponad sto tysięcy ludzi. Nie mam słów by wyrazić smutek wobec tych z nas, którzy stracili członków swych rodzin. Słowa współczucia spływają do nas z całego świata. Chwilę temu odbyłem rozmowę z panią prezydent Stanów Zjednoczonych Nancy Everest, która obiecała pełne wsparcie dla naszych akcji. Wszystkie kraje Unii Europejskiej jednomyślnie potępiły brutalne postępowanie Indii i uznały słuszność naszej akcji odwetowej. Nie czas teraz na łzy. Jak mówi nasz wieszcz, “oto nadszedł czas miecza i topora”. Musimy zareagować. Nasi sojusznicy są zgodni, że przyszła pora aby skończyć z indyjską obłudą i zapędami imperialistycznymi. W obliczu unieruchomienia naszej zbrojnej ostoi, jaką był Pakt Północnoatlantycki, wespół z prezydentami Czech, Słowacji, Węgier, Litwy, Łotwy oraz Białorusi, Ukrainy i Rosji postanowiliśmy powołać wspólny blok militarny, który będzie odpowiedzią na zbrojną agresję Indii. Kwadrans temu nasze ministerstwo spraw zagranicznych wysłało informację do ambasady Indii o wypowiedzeniu jej wojny przez Porozumienie Wschodnie. Czekają nas trudne chwile, lecz musimy działać, aby nie popełnić błędów, które w przeszłości kosztowały nas dziesiątki lat niewoli. W tej właśnie chwili do wszystkich obywateli Porozumienia została wysłana szczegółowa informacja na temat zachowania w stanie wojny. Proszę was o solidarność w tych trudnych chwilach, a przede wszystkim o zachowanie spokoju. Ministerstwo przestrzeni kosmicznej wstrzymuje do odwołania wszystkie loty cywilne. W miastach wprowadza się stan wojenny, ze względu na realne zagrożenie atakiem nuklearnym.
– No ładnie – skomentował Młody. – Czyli jednak wojna. Ciekawe, kto na tym zarobi?
– Właśnie – mruknął Adam.
Drzwi do sali przesłuchań otworzyły się.
– Kapitan Adam Rogowiecki. Prosimy.
*
Bohun był bardzo zmęczony. Przesłuchanie ciągnęło się w nieskończoność, posłowie co chwilę się kłócili, zrywali obrady, przepraszali się i znowu wracali do zadawania pytań. Co i rusz zarzucali sobie brak kompetencji, stronniczość, skupienie na partykularnych interesach partii i diabli wiedzą na czym jeszcze. Można powiedzieć, że na wszystkim, tylko nie na meritum sprawy. Szkoda tylko, pomyślał Bohun, że za pieniądze podatników i w czasie, w którym powinni skupić się na sprawach naprawdę istotnych. Rogowiecki, mając wyuczone poczucie obowiązku i wojskowej karności, nie skarżył się. Odpowiadał rzeczowo i cierpliwie, nawet jeżeli pytania powtarzały się kilkakrotnie i nie miały nic wspólnego z tematem. Czekał tylko aż któryś z partii prawicowej zarzuci mu gejostwo, co oczywiście dyskwalifikowało Adama jako wiarygodnego żołnierza. Dopiero pod sam koniec zrobiło się ciekawiej, kiedy wypłynęły sugestie Cichego na temat roli prezydenta RP w zaplanowaniu spisku. Najgorsze było to, że po wysłuchaniu orędzia do narodu, Bohun zaczął się zastanawiać. W głowie mu się to nie mieściło, ale nie mógł teraz wykluczyć, że przynajmniej częściowo miało to sens. W końcu kiedy indziej Handke miałby okazję popędzić kota Hindusom, których wiadomo było nie od dziś, szczerze nie cierpiał? W jakich innych okolicznościach, jeśli nie w świetle ewidentnego zagrożenia mógłby skrzyknąć Porozumienie, ogłosić je paktem wojskowym i zagrać tam bezdyskusyjnie pierwsze skrzypce? I, przede wszystkim zachować stołek prezydencki, mimo fatalnych sondaży? Nie, to za dużo. To było uszyte zbyt grubymi nićmi. Najwyraźniej nie tylko Bohun miał problem z tą częścią historii. Minister Andrucki, który wcześniej wydawał się mocno znudzony, nagle zaczął zadawać pytania. Adam zauważył, że był to człowiek bardzo wpływowy, o którego względy zabiegali członkowie komisji zarówno lewicowi jak i prawicowi.
Minister przestrzeni kosmicznej Radosław Andrucki odezwał się po raz pierwszy od czterech godzin. Milczał, odkąd rozpoczęło się przesłuchanie kapitana Rogowieckiego, ponieważ miał nieodmienne wrażenie straty czasu. Całe to przedstawienie było według niego niepotrzebne, podobnie jak każda inna komisja sejmowa. Ale wziął w niej udział, ponieważ sprawa dotyczyła jego resortu i w razie jakiś ciekawych zeznań, wolał usłyszeć to sam, niż przypadkiem dowiedzieć się z telewizji. Teraz jednak zaniepokoił się tym, co mówił żołnierz.
– Mam więc rozumieć – powiedział Andrucki – że rozmowa odbyła się w momencie, kiedy miał pan Halicza na muszce i groził mu śmiercią?
– Tak. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, iż określenie „grozić mu śmiercią” jest nieadekwatne do sytuacji. Ostrzegłem przeciwnika, że będę strzelał, jeżeli ten natychmiast się nie podda.
– Rozumiem – przytaknął Andrucki. Minister miał wrażenie, że Rogowiecki jest jedyną na tej sali istotą myślącą, z która można się normalnie porozumieć. – Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Zmierzam jednak do konkretu. Czy przyzna mi pan, że jeniec mógł w tamtej sytuacji zmyślić taką wersję wydarzeń, żeby zyskać na czasie?
– W normalnych okolicznościach przyznałbym panu rację. Jednak w tym wypadku nie mogę.
– Proszę wyjaśnić.
– Pamiętam dokładnie przebieg zdarzeń i każde słowo, jakie padło w trakcie rozmowy z Haliczem. Dokładnie kojarzę, że taka sugestia po raz pierwszy nie pojawiła się pod groźbą zagrożenia życia, lecz w momencie kiedy sam byłem jego jeńcem. Co zresztą już kilkakrotnie cytowałem. Po drugie. Moja drużyna rozpracowywała Halicza i jego Anarchy Society przez lata. Zdążyłem przez ten czas go poznać, choć spotkaliśmy się tylko dwa razy. Jestem przekonany, że nie był on człowiekiem, który w takiej sytuacji zmyśla. Wręcz odwrotnie. Jego psychika miała charakter kompulsywny. I mimo ewidentnie wysoko rozwiniętych zdolności dalekosiężnego planowania, w kwestiach emocjonalnych był on bardzo bezpośredni. Potocznie można by rzec, że był to człowiek szczery.
– To skandal! – wrzasnął poseł Żelicha, członek Partii Narodu Polskiego. – Jak pan może wyrażać się pozytywnie o zbrodniarzu? Przecież…
Poseł zamilkł pod karcącym spojrzeniem Andruckiego.
– Niech pan kontynuuje – zachęcił minister. Bohun miał wrażenie, że rozmówca był nie tyle zaaferowany, co wręcz zdenerwowany.
– Dziękuję. Chciałbym zwrócić panu posłowi Żelisze uwagę, że nie wartościowałem swojej wypowiedzi. Nie miała ona ani pozytywnego, ani negatywnego wydźwięku. Wracając do sprawy. Nie wydaje mi się, aby Cichy zmyślał. Cokolwiek powiedział, był przekonany o słuszności swoich osądów.
– Przeglądam pana dossier – wtrącił minister – i widzę, że prócz wielu innych zdolności, jest pan również psychopatologiem.
– Charakter pracy mojego oddziału wymagał dogłębnego poznania ludzkiej psychiki.
– A jednak przeoczył pan znamiona zdrady wśród swoich.
Bohun drgnął. Andrucki nacisnął bolące miejsce.
– Panie ministrze. Byłem szkolony do tropienia psychopatów i terrorystów, a nie łasych na pieniądze zdrajców.
Minister pokiwał głową. Minę miał marsową.
– Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem pańskich dokonań w dziedzinie walki z terroryzmem, konkretnie z bezpaństwowcami. Proszę nie zaprzeczać, naprawdę jest tutaj co pochwalić.
Andrucki zawiesił głos i ciężko westchnął. Milczał przez chwilę.
– Szkoda, że mam przyjemność poznać pana w takich okolicznościach.
– Dziękuję.
Andrucki rozparł się na fotelu i głęboko zastanowił. Wreszcie poprosił o przerwę w obradach, pierwszą, której przyczyną nie była awantura między posłami. Komisja rozeszła się, a minister przestrzeni kosmicznej zniknął w kuluarach. Bohun wstał, żeby rozprostować kości i ruszył do zakątka, w którym nieoficjalnie można było palić. Z przyjemnością zaciągał się dymem, kiedy podeszło do niego dwóch oficerów kontrwywiadu.
– Panie kapitanie – powiedział jeden z nich. – Pozwoli pan z nami na chwilę.
Była to prośba z kategorii tych, którym się nie odmawiało. Bohun przedłużał chwilę odpowiedzi tylko po to, by jeszcze ze dwa razy się zaciągnąć. Kapitan zdziwił się, gdy oficerowie zaprowadzili go do windy i zjechali do schronu przeciwatomowego. Po przebyciu długiego betonowego tunelu, weszli do pokoju w którym czekał minister Andrucki.
– Panie kapitanie, niech pan usiądzie.
Rogowiecki nie spodziewał się tajnych układów z politykami. Odsunął krzesło i usiadł.
– Rozumie pan w jakiej znajdujemy się sytuacji? – zapytał minister.
– Co ma pan na myśli?
– Polska jest w stanie wojny z bardzo groźnym przeciwnikiem. Rozumie pan, że w tej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na żadne, absolutnie żadne niepokoje wewnątrz własnych szeregów?
– Oczywiście – odparł dość niepewnie Bohun.
– To dobrze – powiedział Andrucki. Minister wyglądał na przygnębionego. Spojrzał ponad głową kapitana i kiwnął na oficerów kontrwywiadu. Bohun usłyszał za sobą brzęczenie rozgrzewającego się lasera.
*
Alfredowi cała historia bardzo się nie podobała. Porządek, jaki utrzymywał w domu kapitana Rogowieckiego, legł w gruzach. Oficerowie kontrwywiadu przetrząsali każdy kąt, nie dbając o ułożenie rozrzuconych przedmiotów. Większość ubrań wylądowała na podłodze, podobnie jak książki i prywatne zapiski. Android posłusznie udostępniał oficerom kolejne pomieszczenia, w których chcieli dokonać rewizji. Z tego, co wyczytał w sądowym nakazie, szukali dowodów zdrady w sprawie o napaść na statek macierzysty kapitana. Alfred nie do końca rozumiał w czym rzecz, ale nadal nie podobało mu się zachowanie ludzi.
– Panowie – powiedział jeden z oficerów. – Słuchajcie tego.
Agenci zebrali się w pokoju i wpatrzyli w ekran. Alfred podążył w ślad za nimi. Mógł tylko bezsilnie obserwować jak wojskowi bez krzty szacunku traktowali rzeczy jego właściciela. Dopiero po chwili zorientował się, że telewizja podawała informacje związane z panem kapitanem.
– Kapitan Adam Rogowiecki, znany pod pseudonimem „Bohun”, zasłużony w wielu akcjach przeciw terroryzmowi bezpaństwowców, został zabity podczas próby ucieczki z gmachu Sejmu RP. Oficjalne źródła podają, że zagroził on bronią ministrowi Andruckiemu, który prowadził przesłuchanie sejmowej komisji śledczej w sprawie zbrojnej napaści na okręt ORP „Husaria”. Według świadków, minister zaproponował podejrzanemu o zdradę Rogowieckiemu łagodny wymiar kary w zamian za pełne zeznania. Oficer postanowił wziąć ministra jako zakładnika, lecz gdy się to nie udało, chciał zbiec. Znajdujący się na miejscu wojskowi otworzyli ogień do zbiega. Rogowiecki zmarł w drodze do szpitala.
– Skurwiel – zaklął jeden z oficerów. – Dobrze mu tak.
Po wysłuchaniu informacji, agenci wrócili do przeszukania. Alfred został na miejscu i tępo wpatrywał się w ekran. Jego system zawiesił się i nie był w stanie zresetować.
Koniec.
Jedna uwaga do wpisu “Husaria. Część 3.”