Husaria. Część 2.

– Tu program pierwszy Polskiego Radia – ogłosił lektor. – Jest godzina dwunasta w południe czasu polskiego. Jedenasty lipca dwa tysiące dwieście dziesiątego roku.

Z głośnika popłynął Mazurek Dąbrowskiego. Dźwięki nadawane przez radio wypełniły cały pokój, lecz Bohun nie zwracał na nie uwagi. Stał przy oknie i wpatrywał się w przestrzeń. W oddali widział poświatę generowaną przez stację orbitalną Theodore Roosevelt oraz kilka leniwie sunących w przestrzeni statków. Flotylla okrętów NATO przerzedzała się. Japoński pancernik „Yamaguchi”, po dostarczeniu Polakom więźnia, powoli ustawiał się w pozycję wyjściową do skoku. Jednostki amerykańskie nadal starały się udawać, że ich nie ma. Wiadomo jednak, że tylko czekały, aż będą mogły zamknąć w swoim stalowym brzuchu Cichego. Kilkanaście innych okrętów cumowało w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. A ta nie zapowiadała szybkiego i łatwego rozwiązania.

Bohun włączył ekran i obejrzał relację z wydarzeń w kraju. Ministerstwo Obrony Narodowej nadal opanowane było przez terrorystów z nieznanego ugrupowania, a negocjacje utknęły w martwym punkcie. Adam wiedział, że napastnicy, kimkolwiek byli, mieli góra dziesięć, dwanaście godzin, zanim siły specjalne rozpoczną akcję. Tymczasem kolejne państwa zaczęły domagać się wyjaśnień na temat rozruchów w Warszawie i sytuacji w MON. Członkowie obradującego w Polsce NATO oraz Porozumienia Wschodniego, poczuli się nie całkiem bezpiecznie, skoro zaczęli zwiększać swoją ochronę oraz odmawiać prasie uczestnictwa w zdarzeniach. Ambasada Republiki Indyjskiej wydała histeryczną notę o konieczności natychmiastowego opanowania sytuacji, która w jej uznaniu zagrażała żywym interesom Hindusów. Zwołane pod Warszawą obrady NATO zostały mocno oprotestowane w Delhi, lecz mimo to prezydent RP postawił na swoim i doprowadził do spotkania. Nie przejmując się indyjskim powarkiwaniem, zwołał też naradę Porozumienia Wschodniego, sugerując jakieś zupełnie nowe postanowienia. Wielu komentatorów uważało, że zrobił to specjalnie na złość Hindusom.

Kapitan Adam Rogowiecki wyłączył kanał i zapatrzył się w dal. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk serii z broni maszynowej.

 *

 Jacek siedział przy biurku. Ponad blatem wyświetlał się ekran, na którym rysowała się uśmiechnięta twarz jego syna, Pawła. Z włączonego radia rozbrzmiewał polski hymn.

– No i normalnie mówię ci, tato – ekscytował się chłopak – podeszliśmy do magazynów szerokim łukiem, a tamci nawet się nie połapali. Jedna kompania wyprowadziła kontrę, ale byli na straconych pozycjach. Nie mieli szans.

– No, to super – ucieszył się Jacek. – To ile mamy teraz punktów?

– W klasyfikacji ogólnej drużyna uzbierała dwieście tysięcy, a to daje nam…

– …udział w pierwszej lidze – dokończył Jack. – Rewelacja. No, Paweł, jestem z ciebie dumny.

– Tylko Mitsuo zebrał heada. Będzie musiał robić nową postać.

– Cicho – przerwał Jacek.

– Co jest?

– Zdawało mi się, że coś słyszałem. Nie mów nic przez chwilę.

Jacek wyłączył radio, w którym lektor podawał stan wód na Odrze i Nysie Łużyckiej. Wsłuchał się w ciszę pokoju, lecz niczego nie wyłapał. Wokół rozbrzmiewał jedynie stłumiony szum silników orbitalnych. Nagle kajuta zatrząsła się, a wibracji towarzyszył stłumiony gruchot eksplozji. Jacek zerwał się, dopadł do ściany, z której wysunęła się półka. Żołnierz zdjął z wieszaka kamizelkę kuloodporną, z kasetonu obok wyjął pistolet i zapasowe akumulatory.

– Tato! – zaniepokoił się Paweł. – Co się dzieje?

– Nic, synu – odparł żołnierz, dopinając pancerz na korpusie. Gdy zatrzasnął w rękojeści pistoletu akumulator, statkiem wstrząsnęła kolejna eksplozja. Tym razem dużo silniejsza. Natychmiast zawyły syreny alarmowe, rozbłysły czerwone światła.

– Paweł, muszę lecieć! – krzyknął Jacek i przerwał połączenie. Z oddali doszły go dźwięki wymiany ognia, kiedy drzwi do kajuty usunęły się na bok. Jacek odskoczył na bok i wycelował pistolet. W przejściu stanął uzbrojony Adam.

– Jesteś cały? – zapytał.

– Tak – odparł Jacek. – Co się dzieje?

– Pojęcia nie mam. Idziemy.

Żołnierze ostrożnie wyszli na szeroki korytarz. Sygnał alarmowy wył bez wytchnienia. Bohun ruszył przodem, Jack tuż za nim. Obaj poruszali się wzdłuż ścian, wymalowanych w biało niebieskie pasy. Wszystkie drzwi były zamknięte. Doszli do skrzyżowania, przez które przebiegała drabina. Z boku znajdowały się też windy. Już mieli z jednej skorzystać, gdy niespodziewanie zaległa cisza.

– Wyłączyli alarm – zauważył Jack.

– Ciekawe kto? – zastanowił się Bohun. – Próbowałeś się z kimś połączyć?

– Tak. Wszystkie kanały są zablokowane.

Z korytarza obok dobiegł odgłos pracujących serwomotorów i ciężkiego stąpania. Żołnierze wymienili spojrzenia. Na zakręcie stanął jeden z robotów bojowych typu husarz, model „Puławski”. W lekko pochylonej pozycji, wmaszerował na środek skrzyżowania. Zza pleców maszyny sterczały groźne, stalowe pióra, których rozwinięcie oznaczało przejście na tryb bojowy. Broń główną droida stanowiły karabin laserowy oraz granatnik. W tej chwili jedno i drugie wyglądało na uzbrojone. I chwilę temu używane.

– Adam – mruknął niepewnie Jacek.

Robot, powoli przestawiając kończyny, ustawił się przodem do żołnierzy. Schowana między masywnymi ramionami głowa przypominała siedemnastowieczny husarski hełm z daszkiem i prętem, utrzymującym nosal. Przednie kamery zogniskowały ostrość na cofających się ludziach.

– Proszę natychmiast złożyć broń – zakomunikował uprzejmy głos robota – oraz poddać się mojej eskorcie.

– Na czyj rozkaz? – krzyknął kapitan Rogowiecki.

– Proszę nie zadawać pytań. Proszę wykonać polecenie. Powtarzam…

– Jack – szepnął Bohun, gdy robot recytował swoje polecenia – daję serią w łeb, a ty otwieraj pokój obok.

– Jasne.

Tymczasem robot kontynuował.

– Jeśli nie wykonacie poleceń, otworzę ogień. Jeden, dwa…

– Pięć! – krzyknął Bohun naciskając spust. Rozgrzany akumulator głośno zabrzęczał, a pistolet plunął ogniem. Sensory husarza zarejestrowały zmianę poziomu stresu u żołnierza, dlatego robot zdążył schować głowę za płytą pancerza, o który rozbiła się seria. Adam przykucnął i znowu strzelił, podczas gdy Jacek doskoczył do drzwi. Przyłożył palec do panelu kontrolnego, lecz nic się nie stało. Zdenerwowany, powtórzył to samo, lecz panel odpowiedział czerwonym błyskiem i sygnałem odmowy dostępu. Ręczne wystukanie kodu też nie pomogło.

– Adam, system zablokowany! – wrzasnął Jacek. Bohun wyczerpał baterię, rzucił się w bok i przetoczył pod ścianę. Jacek przejął inicjatywę i oddał serię, ale pojedyncze strzały nie stanowiły dla husarza zagrożenia. Robot wysunął lufę karabinu i włączył przepływ energii, czemu towarzyszył narastający brzęk akumulatorów. Broń warknęła, zasiewając korytarz połyskującymi promieniami. W ogniu odłamków, iskier i szrapneli żołnierze wycofali się. Zmieniając pozycję, starali się uniknąć trafienia, lecz wiedzieli, że sytuacja jest beznadziejna. Pierwszy promień szarpnęł ramieniem Bohuna, zdzierając pancerz. Następny łupnął Jacka prosto w korpus. Żołnierz upadł wyjąc z bólu. Trzeci promień trafił w łydkę, powodując fontannę krwi. Rozgrzana lufa karabinu dymiła jak rura wydechowa. Husarz uniósł rękę, wycelował i wypalił z granatnika. Rozległ się huk eksplozji, korytarz zatrząsnął się i zasnuł chmurą dymu. Fala uderzeniowa zmiotła Adama w głąb korytarza, a Jacka przywaliła stertą blachy z paneli naściennych. Robot ruszył do przodu obserwując korytarz w podczerwieni. Po wybuchu temperatura powietrza w korytarzu była bardzo wysoka i chwilowo stępiła jego czujność. Wiedział o tym Adam, który mimo pękającej z bólu głowy i zalanych krwią oczu, podkradł się do husarza i z przyłożenia wypalił cały akumulator w głowę. Robot szamotał się chwilę, lecz rozszarpana laserami głowa nie była w stanie kierować resztą konstrukcji. Husarz wreszcie stanął i znieruchomiał. Dla pewności Bohun otworzył panel kontrolny poniżej głowy i pozrywał wszystkie kable.

 *

Głównodowodzący ORP „Husaria”, admirał Krzysztof Bieńkowski nerwowo zaciskał szczęki. Obserwował jak jego podwładni bezsilnie starają się otworzyć drzwi, które zatrzasnęły się kilka minut temu, odcinając ich od reszty statku. Pomieszczenie stanowiące mostek było dużą, owalną salą z symulowanymi oknami po jednej stronie. Jego centralną częścią był okrągły stół z płytą holograficzną. Zwykle płyta wyświetlała trójwymiarową mapę przestrzeni wokół statku, w dowolnej skali i o zasięgu do pięciu parseków. Teraz jednak pozostawała ciemna i głucha. Podobnie martwe były stanowiska oficerów, techników i nawigatorów.

– No i co? – niecierpliwił się admirał.

– Nic – odparł jeden z techników, który od kilku minut starał się otworzyć drzwi za pomocą różnych kombinacji szyfrów. Gdy te zawiodły, otworzył panel kontrolny przy drzwiach i starał się wywołać zwarcie, które zwolniłoby blokadę. Nic takiego się nie wydarzyło. Zrezygnowany technik przetarł spocone czoło. – Nic, panie admirale.

Bieńkowski wyglądał jakby za chwilę miał eksplodować. Jego zwykle blada, poorana zmarszczkami twarz, nabrała teraz kolorów i lekko się wydęła.

– Co tu się dzieje? – warknął admirał. Oficerowie wymienili nerwowe spojrzenia, lecz nikt nie odważył się skomentować.

Zaczęło się kwadrans temu, kiedy padło zasilanie na mostku. Wyłączyły się wszystkie systemy sterowania i nawigacji, a przy okazji światło i klimatyzacja. Na szczęście zapasowe zasilanie zareagowało natychmiast. Lecz to był dopiero początek. Gdy uruchomiły się bladoniebieskie światła zasilania awaryjnego, statkiem targnęła eksplozja. Chwilę później następna, dużo silniejsza, wymieszana z odgłosem strzałów broni energetycznej. Żeby sprawę pogorszyć, nie funkcjonowała żadna komunikacja. Pion dowodzenia został odizolowany od reszty okrętu. I kompletnie zdezorientowany.

– Komandorze Matusiak – powiedział admirał. Wysoki, dobrze zbudowany oficer stanął przed dowódcą. – Proszę spróbować wydostać się na zewnątrz przez wentylację.

– Ale panie admirale – odparł komandor. – Tam przecież panuje ekstremalnie niska temperatura. Przynajmniej minus osiemdziesiąt. A przy wyłączonym systemie głównym może być jeszcze mniej.

– Proszę nie dyskutować, tylko znaleźć sposób.

– Panie admirale – chciał zaoponować Matusiak, lecz dźwięk usuwanych drzwi odwrócił uwagę wszystkich. Po otwarciu przejścia, zebrani na mostku zobaczyli wycelowaną lufę karabinu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, broń wypluła serię. Plecy techników zamieniły się w krwawą miazgę, kiedy promienie przeszły przez ich ciała. Do środka wmaszerował opancerzony husarz model „Sobieski”. Ciężka, zwalista sylwetka robota zaprojektowanego do przełamywania linii, zamarła na ułamek sekundy. Lufa karabinu jeszcze dymiła, kiedy robot kolejną serią omiótł całe pomieszczenie. Ci, którzy zdążyli paść na ziemię, ocalili skórę. Reszta została rozszarpana promieniami o bardzo wysokiej energii. Nim echo akumulatorów wybrzmiało, z korytarza wmaszerowały do środka kolejne dwa husarze, tym razem lżejszej wersji „Puławski”. Zza ich pleców rozległo się polecenie.

– Dość! – oznajmił męski głos. – Wstrzymać ogień. Potrzebuję ich żywcem. – Roboty rozstąpiły się. Na mostek wszedł Marek Halicz, znany pod pseudonimem Cichy. Człowiek, który nie uznawał swojego nazwiska, jedynie alias, z którego znany był na świecie. Za jego plecami stanęła zgrabna, ciemnowłosa kobieta.

– Regina – zwrócił się do kobiety Cichy. – Załączaj system. Panie i panowie, przejmuję dowodzenie.

Apatryda był bardzo zadowolony.

 *

Bohun klęczał nad rannym Jackiem, który zaciskał zęby z bólu. Pobladła twarz wyglądała upiornie. Żołnierz zachował jednak przytomność umysłu.

– Trzymaj się – polecił Adam. Ze spodni Jacka wyjął pasek i mocno zacisnął ponad łydką.

 – Słuchaj – mówił dalej. – Masz połamane żebra i silnie krwawisz. Nie mogę cię stąd zabrać, bo jeśli masz przebite płuco, to będzie tragedia. Idę znaleźć pomoc i dowiedzieć się, co się dzieje. Rozumiesz mnie?

Jacek kiwnął głową na znak, że rozumie.

– Dobra. Trzymaj. – Bohun podał przyjacielowi pistolet i granaty. – Nie daj się zabić.

Jacek zdobył się na uśmiech. Rogowiecki wstał, poprawił zasobniki z akumulatorami i ruszył. Po chwili znalazł się za zakrętem. Szedł powoli, dokładnie obserwując korytarz. Nie opuścił broni ani na chwilę. Kiedy doszedł do windy towarowej, wstrzymał oddech i wsłuchał się w odgłosy dochodzące z szybu. Gdzieś z daleka niosły się głębokim echem odgłosy walki. Wibracje wybuchów przeplatały serie karabinów szturmowych Beryl. Adam przypomniał sobie plan statku i stwierdził, że bitwa musiała toczyć się gdzieś w okolicy hangaru dla myśliwców. Odbił w boczną odnogę korytarza, szybszym krokiem dotarł do innego skrzyżowania i złapał za drabinę. Minął cztery poziomy, aż dotarł do ciężkiej, stalowej klapy. Schował broń, kucnął i naparł na uchwyt włazu. Zawór puścił bez problemu i Bohun znalazł się w tunelu tranzytowym. Korytarz jak stara elektrociepłownia i nie miał w sobie nic z nowoczesnego designu sekcji mieszkalnej. Był odpowiednio wysoki i szeroki, by jeździły tędy ciężarówki. Przez środek przebiegały rzędy torów, a pod sufitem bez końca ciągnęły się kable i rury.

Rogowiecki, opierając się o stalową ścianę, ruszył w kierunku odgłosów walki. Echo wystrzałów niosło się coraz głośniej. Adam przeszedł na drugą stronę tunelu, gdy zobaczył przed sobą zakręt. Jego uszu dobiegły szybkie kroki. Było to ciężkie, metaliczne stąpanie, któremu wtórował syk hydrauliki. Zza zakrętu wybiegł husarz. Korpus robota płonął i dymił w najlepsze, obijał się o ściany jak oszalały nosorożec, a z uszkodzonych głośników brzmiały dziwne, poszarpane dźwięki.

Bohun szybko zorientował się w sytuacji. Zauważył pod ścianą ciężki łańcuch. Chwycił go i pobiegł. Robot miotał się dalej, lecz nie zwrócił uwagi na Bohuna, który wybiegł mu na spotkanie. Żołnierz przebiegł w poprzek tunelu, ciągnąc za sobą łańcuch i zahaczył go o wystający ze ściany hak. Husarz potknął się i ze świstem serwomotorów grzmotnął o beton. Adam wskoczył mu na plecy, przyłożył lufę do jednostki napędowej i dwukrotnie wypalił. Maszyna znieruchomiała.

– No, blaszaki – powiedział Adam, chowając pistolet do kabury. – Teraz inaczej sobie zatańczymy.

Żołnierz kilkoma sprawnymi ruchami odblokował płyty pancerza z ramienia robota i wymontował ciężki karabin. Puszkę akumulatora przywiązał do szelek na plecach. Broń ważyła przynajmniej dwadzieścia kilo, ale Adam był zdecydowany wyrównać swoje szanse w razie kolejnego spotkania. Wstał z ciężkim westchnieniem i ruszył w kierunku, z którego przybiegł robot. Tunel prowadził wprost do hangaru myśliwców wielozadaniowych „Łoś”. Wielkie, stalowe drzwi musiały zostać wyrwane potężną eksplozją, ponieważ ich smętne resztki zwisały z zawiasów. Wewnątrz panował chaos. Cztery ciężkie husarze stały w centrum i ostrzeliwały przeciwległą ścianę hali. Ze znajdujących się wewnątrz myśliwców dwa oklapły na ziemię, jakby ktoś podciął im wsporniki. Dwa kolejne poszarpały wybuchy, a inne ciągle płonęły. Dokoła błyskały promienie. Huk potęgowały tąpnięcia przemieszczających się robotów i wystrzały działek bezodrzutowych. Adam ostrożnie zbliżał się do wejścia, zastanawiając się, co zrobić. Nagle usłyszał narastający syk, zobaczył zbliżającą się z głębi hangaru rakietę, która ciągnęła za sobą smużkę dymu. Bohun przywarł do ziemi akurat, gdy rakieta sięgnęła husarza. Eksplozja ogłuszyła żołnierza, lecz ten szybko poderwał się na równe nogi i uruchomił akumulator. Jeden z robotów zauważył nadchodzące z tyłu zagrożenie, lecz było już za późno. Adam zaparł się o ścianę i nacisnął guzik. Karabin z prędkością trzystu strzałów na minutę zalał roboty rzeką błyszczących promieni. Lasery bezlitośnie orały pancerze, podcinały odnóża, szarpały elektroniczne wnętrzności. Jeden z husarzy odpalił granatnik, ale chybił. Pocisk wbił się w ścianę hangaru i eksplodował. Adam odwrócił głowę, chroniąc oczy przed odłamkami i zniknął w chmurze szarego pyłu, ale strzelać nie przestał. Odsunął się od ściany i postępując naprzód, omiatał seriami przedpole hangaru. Czuł jak broń parzyła ręce, oczy piekły od kurzu, a ramiona z trudem wytrzymywały ciężar karabiny. Akumulator wreszcie zamilkł, nie mając nic do wyplucia. Adam puścił guzik i z pewnym obrzydzeniem odrzucił broń. Przysiadł pod ścianą i wyjął pistolet. Czekał. Po kilku minutach względnej ciszy, w zawiesinie szarego dymu pojawiły się ostrożne postacie. Adam oklapł ze zmęczenia. Uśmiechnął się, rozpoznając głos jednego z ludzi.

– Ty się zawsze musisz tak guzdrać? – zapytał Regan.

– Też się cieszę, że jesteście cali – odparł Adam.

– Kronowski – powiedział do Regana pułkownik Tomala. – Wracaj na pozycje i zorganizuj opiekę medyczną. Wilku, Młody. Łapcie Bohuna i do hangaru z nim. Gdzie Jack?

– Dek piąty, moduł mieszkalny. Jest ciężko ranny – odparł Adam.

– Wy dwaj – polecił Tomala, przechodząc na angielski – idźcie po niego.

Dwóch marines pobiegło w głąb korytarza.

 *

– Panie admirale – powiedział Cichy. – Jestem człowiekiem, który lubi od razu przechodzić do konkretów. W pana przypadku nie będzie inaczej.

Admirał Bieńkowski stał ze związanymi nadgarstkami, a Cichy siedział okrakiem na fotelu. Pod ścianą mostka klęczało kilku skrępowanych oficerów. Większy model husarza stał z wycelowaną w jeńców bronią. Tymczasem Regina, podłączona do stanowiska kontrolnego, przeszukiwała kolejne rejestry. Na ekranie migały kolejne panele, przełączały się opcje i zatwierdzały polecenia. Regina przeszukiwała bazę danych statku, zabezpieczonych skomplikowanym systemem kodów i poziomów dostępu. Serwery polskiego MON, rozproszone po całej kuli ziemskiej, nie stanowiły jednak żadnego wyzwania dla robota, który został zaprogramowany do łamania nawet najbardziej inteligentnych algorytmów. Jednak najważniejszej dla Cichego informacji Regina znaleźć nie mogła.

– Wydam panu moje polecenie tylko raz – kontynuował spokojnie Cichy – a potem przejdę, do, że tak powiem, działań wymuszających.

Bieńkowski trwał niewzruszony. Wbijał zimne, elektroniczne oczy w terrorystę. Był żołnierzem wychowanym w duchu patriotycznym, któremu kooperacja z wrogiem kojarzyła się z ohydną zdradą.

Cichy wstał, rozejrzał się, nerwowo mlaskając. Podszedł do admirała i spojrzał mu prosto w oczy. – Panie admirale – kontynuował. – Potrzebuję algorytmów sterowania do mainframe’u europejskiego arsenału nuklearnego. Proszę nie zmyślać, wiem, że je pan zna. Proszę mi je podać. Pełne wzory, ni mniej, ni więcej. Jeżeli mi je pan poda, obędzie się bez problemów.

– Ty skurwielu – warknął Bieńkowski. – Nie ma mowy o żadnym algorytmie. Zresztą nawet gdybym ci je podał, to i tak na niewiele ci się zdadzą, bo nie znam haseł wejściowych.

– Niech pana już takie szczegóły nie interesują. Poda mi pan te wzory?

Bieńkowski zacisnął szczeki. Cichy wpatrywał się w żołnierza, poruszając żuchwą na boki. Cmoknął kilka razy, przeczesał tłuste włosy i zwrócił się do Reginy.

– Kochanie, po kolei.

Regina przytaknęła i wysłała sygnał do husarza, pilnującego jeńców. Rozległ się pobrzęk broni. Trzy promienie przeorały korpus jednego z oficerów, ochlapując krwią i wnętrznościami pozostałych. Tamci zaczęli panicznie wrzeszczeć, jedni kląć, drudzy błagać o litość. Cichy spojrzał na zabryzganą ścianę, stęknął z obrzydzeniem i spojrzał na admirała.

– No i? – zapytał. Żołnierz drżał, ale nie odezwał się. 

– Następny – polecił Cichy. Regina wysłała kolejny impuls. Husarz obrócił się o kilka stopni i ponownie wypalił. Bieńkowski obejrzał się w bok i zadrżał na widok rozszarpanego pociskami ciała. Ci z oficerów, którzy pozostali przy życiu ,próbowali w panice odsunąć się od parujących zwłok, lecz zatrzymał ich drugi robot.

– Panie admirale! – rozpaczliwie wrzasnął komandor Matusiak. – Niech pan mu poda te pieprzone wzory!

Apatryda z aprobatą kiwnął głową.

– Ma facet rację – stwierdził. – To jak będzie?

Bieńkowski stracił nieco ze swojej pewności, ale nie powiedział nic. Cichy westchnął i kiwnął na Reginę. Rozległy się kolejne wystrzały. Jeńcy starali się uniknąć trafienia, dlatego jeden z nich skończył z urwaną ręką, a drugi z olbrzymią dziurą w brzuchu. Wycie rannych świdrowało uszy admirała. Żołnierz czuł jak robi mu się słabo, przed oczami pojawiły się ciemne plamy. Strach ogarniał go całego, ale trwał niewzruszony. Cichy pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Słuchaj no człowieku – rzekł. – Czy to nie przypadkiem twoi podopieczni? Znaczy się, że jesteś za nich odpowiedzialny czy jakoś tak? Nie? To może inaczej. To obywatele twojego kraju. Polacy, kurwa ich mać, tak? Nie powinno się zrobić wszystkiego, żeby ich ocalić?

 Cichy obszedł admirała dookoła. Wyjął z rękawa krótki metalowy pręt i zdzielił nim Bieńkowskiego w kolano. Oficer jęknął i padł. Poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Chwilę później treść żołądka z obleśnym chlupotem opuściła właściwe sobie miejsce. Admirał jednak podniósł się. Z ust ściekały mu nitki śliny, po brodzie spływały wymiociny.

– Słyszysz, co do ciebie mówię? – ryknął z całej siły Cichy. – Podaj mi algorytmy!

Bieńkowski drgnął, spodziewając się uderzenia.

– Regina! – wrzasnął wściekły apatryda. – Rozwal wszystkich!

Kobieta wysłała sygnał. Husarz cofnął się dwa kroki, uruchomił generator i przeorał serią pozostałych oficerów. Gdy wibracje akumulatora ustały, na mostku zaległa cisza. Terrorysta dopadł admirała i zaczął na oślep okładać go prętem. Bił po głowie, w brzuch, po rękach. Bieńkowski starał się zasłaniać, ale to tylko pogarszało sprawę. Zaczął krzyczeć z bólu dopiero, gdy pęknięta kość przedramienia przebiła się przez mięśnie i rękaw munduru. Cichy nie przestawał. Kopał z całej siły. Ciężkie buty łamały żebra, wybijały zęby, miażdżyły palce. Bieńkowski wył i broczył krwią, próbował coś powiedzieć. Cichy zauważył to i zatrzymał się z uniesionym prętem.

– Co tam jęczysz? – zapytał złośliwie.

– Po… fiem. – mruknął admirał.

– Co? Nie słyszę.

– Pof…wiem f…sory.

Cichy, z zaskoczoną miną, wyprostował się i uniósł zakrwawiony pręt.

– No patrzcie. A mogłem tak od razu.

 *

– Nie wiemy, co się dokładnie dzieje – oznajmił pułkownik Tomala. – Z tego, co udało się nam dowiedzieć, ktoś przejął kontrolę nad systemem „Husarii” i na chwilę go wyłączył. Opanował wszystkie roboty na statku i polecił obezwładnić załogę. Część się nie dała i zaczęła się strzelanina. Nie ma żadnego kontaktu z mostkiem, ani z innymi częściami statku. Nie wiemy, co się dzieje na zewnątrz, jesteśmy kompletnie odcięci.

– Jak to możliwe? – zdziwił się Adam. Obaj stali za grubą szybą, odgradzającą ich od sali operacyjnej, na której trwał zabieg. Lekarz, mając do pomocy tylko starszego sierżanta Krzysztofa Nowaka, pseudonim „Młody”, starał się załatać dziury w ciele porucznika Jacka Sawicza. Ponieważ większość systemów automatycznych nie działało, nie było mowy o zastosowaniu precyzyjnych wysięgników z laserowymi skalpelami. Chirurg pierwszy raz w życiu ucieszył się, że na studiach nie przegapił nudnych wykładów z medycyny tradycyjnej, opartej na ostrych i inwazyjnych narzędziach.

– Diabli wiedzą. Jeden ze strażników, którego znaleźliśmy przy celi Cichego zeznał, że widział jakąś kobietę, która majstrowała przy zabezpieczeniach.

– Kobietę? Umundurowaną?

– Nie. W cywilu.

– Cholera jasna – zdziwił się Bohun. – Ktoś z załogi?

– Nie wiem – rzekł Tomala. – Wolałbym, żeby nie.

– A Cichy?

Pułkownik spojrzał tylko na Bohuna, a ten w lot pojął, że jeniec zbiegł. Z sali zabiegowej wyszedł chirurg z Młodym.

– I co z nim? – zapytał Tomala.

– Nic poważnego. Dwa pęknięte żebra, bez zagrożenia dla płuc. Musi na siebie uważać, nie może zbytnio się gimnastykować. Wstrzyknąłem plazmę z nanobotami, więc kości powinny być całe do wieczora. Za chwilę też powinien się obudzić.

Pułkownik i Bohun odetchnęli z ulgą.

– Mnie zastanawia jeszcze jedno – stwierdził Młody, wycierając ręce z krwi. – Jakim cudem udało im się przejąć kontrolę nad husarzami? Żeby je kontrolować, nie wystarczy opanować komputer statku. Konieczna jest jeszcze weryfikacja wyznaczonego oficera.

– Kolejna wtyka? – zasugerował Bohun.

– Być może – mruknął pułkownik. – Kojarzycie, kto był na „Husarii” za to odpowiedzialny?

– Nie wiem – zaprzeczył Młody. – Zwykle to informacja utajniona. Zna ją tylko korpus oficerski, kilku techników z obsługi robotów.

– Dobrze – powiedział Bohun. – Co dalej?

Pytanie padło ponownie, gdy wszyscy zasiedli w przestronnej sali szpitalnej. To właśnie z niej Tomala i sklecona naprędce drużyna odgryzała się napierającym husarzom. Pomieszczenie było zdemolowane, ściany podziurawione laserami, a jedna z nich kompletnie zawalona. Większość łóżek nadawało się tylko do muzeum abstrakcji, ale na kilku nadal można było siedzieć. Tomala rozstawił warty w kluczowych dla obrony segmentu szpitalnego miejscach, a resztę zgromadził na naradę. Na sali rozsiedli się członkowie grupy „Apatryda”, dwóch sierżantów piechoty, dwóch kaprali marines, którzy jako jedyni ocaleli z amerykańskiej wizytacji wojskowej i technik z obsługi hangaru.

– Wydaje mi się – zaczął Tomala – że powinniśmy dostać się na mostek. W końcu to Bieńkowski jest tutaj dowódcą, tak?

– To się zgadza – przytaknął Regan.

– Ale czy tam przypadkiem nie trafimy na Cichego? – zastanowił się Bohun.

– A przy okazji na całą kompanię husarzy – uzupełnił Młody.

– To możliwe – odparł pułkownik – ale nie mamy innego wyjścia. Jeżeli mamy odzyskać kontrolę nad statkiem, to tylko na mostku. A jak się Cichy napatoczy, to się zobaczy.

Bohun uśmiechnął się tajemniczo.

– Pan kapitan chciał skomentować? – zagadnął Tomala.

– Cokolwiek by się tutaj nie działo, z pewnością zostało uszyte przez Cichego. I cokolwiek on nie wymyślił, to najszybciej znajdziemy go właśnie tam, skąd można dokonać największych zniszczeń.

– Czyli na mostku – skwitował Regan.

– Jaki mamy plan?

– Może zanim przypuścimy szturm na mostek – zaproponował Młody – zorientujmy się lepiej w sytuacji, co?

– Niby jak?

– Na mostek można się dostać lukiem awaryjnym – odezwał się Mirek, technik, który zawieruszył się do hangaru akurat, kiedy Tomala organizował obronę.

– Mów dalej – zachęcił pułkownik.

– Jest takie przejście, prowadzące na główną salę mostka. Ma ono jeden istotny minus. Właz umieszczony jest w pancerzu statku i prowadzi w otwartą przestrzeń. Ale jest w całości ręczny w obsłudze, niepodłączony do żadnego systemu elektronicznego.

– Pięknie – skwitował jeden z marines. – Czy ktokolwiek tutaj jest szkolony w chodzeniu w przestrzeni? Czy ktoś tutaj potrafi obsługiwać skafander?

Żołnierze z „Apatrydy” wymienili uśmiechy.

– Spokojnie, kilku się znajdzie – powiedział Bohun. – To jest jakiś sposób, przynajmniej na mały rekonesans. Gdzie najbliżej znajdziemy skafandry?

– Z tego, co kojarzę – rzekł Mirek – to kilka było nad hangarem, w mniejszej ładowni.

– Dobrze. Panie pułkowniku, to co? Jest decyzja?

– Zastanawiam się. Koncepcja sama w sobie nie jest zła, ale jest jeszcze kilka innych problemów. Po pierwsze, wysłanie ludzi osłabia obronę tutaj, a mamy wielu rannych, którzy nie mogą zostać bez opieki. Cholera wie, co tak naprawdę te roboty robią z tymi, którzy się poddają. Nie opuszczałbym tej lokacji, ponieważ jest łatwa w obronie. Przynajmniej na razie. Następna sprawa, to kwestia kontaktu. Powinniśmy spróbować przekazać wiadomość o tym, co się dzieje dalej. Przynajmniej na Roosvelta, a najlepiej do Polski.

– Oż ty, w mordę – jęknął Młody, klepiąc się w czoło. – Właśnie pokojarzyłem, co się dzieje w Warszawie. Ale pasztet. Pewnie o to chodzi z terrorystami w MON. Przecież teraz, nawet jeśli przekażemy tam wiadomość, to oni nie są w stanie wydać żadnej decyzji.

– Bzdura – zaprzeczył Wilku. – Jest przecież Sztab Generalny.

– Który aktualnie przebywa w Podborsku na zlocie miłośników NATO – wyjaśnił Młody.

– A prezydent?

– Już lepiej, ale też chwilowo odizolowany, bo w Belwederze na kawie z prezydentami Porozumienia Wschodniego.

– No to kiszka – podsumował Wilku. – Zanim ktokolwiek wyda jakąś wiążącą decyzję, minie ruski rok.

– Pewnie o to Cichemu chodziło – skwitował Bohun. – Jesteście mi winni po tysiąc złotych – dodał z uśmiechem.  – W tej sytuacji ma mnóstwo czasu na realizację planu, zanim ktoś z zewnątrz zareaguje.

– A co ze statkami w okolicy? Przecież orbitują tu Amerykanie, Francuzi, Japończycy.

– To jedyna szansa. Oczywiście oni i tak niewiele mogą zrobić, bo przecież zbrojny wypad na pokład statku innej bandery, to wtargnięcie na terytorium obcego państwa, no nie? Chyba, że trafi się ktoś myślący, dyskretny, albo krewki. No, ale i tak powinniśmy spróbować. Przynajmniej będą w stanie poinformować Ziemię.

– Tylko jak?

– Może przez pokład rakietowy? – zasugerował technik Mirek.

 *

Żołnierze zebrani pod dowództwem pułkownika Tomali byli przygotowani do działania. Wcześniej uzupełnili wyposażenie, zrobili przegląd broni i amunicji. Podzielili się na trzy grupy. Bohun i Regan ruszali do mniejszej ładowni w poszukiwaniu skafandrów kosmicznych. Po ich znalezieniu mieli przedostać się na zewnątrz i odnaleźć właz, prowadzący na mostek. Zadaniem dla Młodego i Wilka było przedostać się na pokład rakietowy. Znajdowała się tam niezależna od systemu głównego stacja radarowa, dzięki której mieli nadzieję nawiązać połączenie ze stacją orbitalną Theodore Roosvelt. Spodziewając się uzbrojonej straży, zabrali ze sobą odpowiednią ilość uzbrojenia, zdolnego zniszczyć husarza. Mimo protestów reszty “Apatrydy”, do zespołu dołączył Jacek. Sierżant stwierdził, że czuje się dobrze i zerwał z siebie bandaże. Ostatnia, największa grupa, z Tomalą na czele, przygotowała się do przejęcia kontroli nad hangarem „Łosi”. Jako, że godzinę po naradzie drogę do modułu szpitalnego odnalazło jeszcze kilkunastu członków załogi, w tym jeden z pilotów, pułkownik postanowił przypuścić atak na hangar i wysłać jednego z „Łosi” na USS „Mississippi”. Plan wyglądał realistycznie, wszyscy przyjęli go chętnie. Nikt nie chciał czekać z założonymi rękami na rozwój sytuacji.

*

Regina wprowadzała kody, podane przez admirała. Cichy krążył wokół niej jak lew w klatce, wyłamując palce i nerwowo mlaszcząc.

– Długo jeszcze? – niecierpliwił się.

– Te kody – odparła spokojnie – są bardzo skomplikowane. Sporo w nich zmiennych, które muszę właściwie wyznaczyć.

– Tak, tak. Rozumiem. Ale czy długo ci jeszcze to zajmie?

– Wejście do systemu około pięciu minut. Postawienie systemu w stan gotowości jakieś dwadzieścia. Potem uruchomienie zależy od ciebie. Potrzebujesz haseł wejściowych.

– Spokojnie. Będę je miał, ale muszę mieć pewność. Odpalenie haseł spowoduje uruchomienie całego systemu na terytorium kraju, a to zwróci na nas uwagę. Musimy z tym poczekać.

– Oczywiście – potwierdziła Regina, nie odwracając wzroku od ekranu.

Minęły ciągnące się w nieskończoność minuty. Cichy wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego.

– Dlaczego jesteś taki niespokojny? – zapytała Regina.

– Wiesz, czeka nas wielka przygoda. Naprawdę wielka. Akcji na taką skalę jeszcze w życiu nie przeprowadziłem. Właściwie – uśmiechnął się – czegoś takiego nikt jeszcze nie zrobił. Dlatego ciekaw jestem, jak ta opowieść się skończy.

Regina nie wnikała. Zmieniła temat.

– Ten człowiek – powiedziała wskazując Bieńkowskiego – potrzebuje pomocy medycznej. Jego obrażenia są poważne, silnie krwawi.

– I co z tego?

– Jeżeli nie udzielisz mu pomocy, umrze w przeciągu dwóch, może trzech godzin.

– A ty skąd wiesz? Odkąd to roboty prokreacyjne znają się na medycynie?

– Od kiedy znają się też na łamaniu super adaptywnych kodów.

– Ot, masz, wyszczekana. Co za czasy. Android z ciętym językiem. Czy tak samo się odcinałaś Kronowskiemu jak cię posuwał?

– Czynności seksualne były wynikiem realizacji mojego programu. Czyli w pewnym sensie, biorąc temat ludzką miarą, realizacją moich potrzeb. Nic ci do tego. Zanim tajny protokół skierował mnie do twojej celi, nie miałam pojęcia o swoich umiejętnościach i roli w realizacji twojego planu.

– Rzeczywiście pyskata. A te czynności seksualne – Cichy położył ręce na ramionach androida. – Możesz też z innymi je czynić?

– Tak – odparła – ale nie chcę.

 *

Bohun stanął z wycelowanym berylem naprzeciw drzwi do ładowni. Broń była odbezpieczona a podczepiony pod lufę granatnik załadowany.

– Gotów? – zapytał Regan. Żołnierz trzymał w dłoniach dwa cienkie druty, którymi chciał doprowadzić do zwarcia.

– Dawaj – odparł Adam. Robert zetknął końcówki kabli. Przeskoczyła iskra i drzwi ruszyły. Gdy skrzydła się rozsunęły, Bohun rozpoznał sylwetkę husarza. Robot ustawiał się przodem do wejścia, kiedy Adam odpalił granatnik i rzucił się na bok. Pocisk ze świstem wleciał do środka i wbił się w korpus maszyny. Wybuch rozrzucił wokoło ostre fragmenty pancerza. Ze środka buchnął ogień. Zaraz też rozległ się syk strzelającego karabinu. Oślepiony i okulawiony robot strzelał, w co popadło. Regan podniósł się z podłogi, wycelował swoim granatnikiem i wypalił. Jedno z odnóży robota zniknęło w kuli ognia, po czym złamało się i cała, ciężka sylwetka złożyła się jak scyzoryk. Maszyna nie zdążyła zrobić nic więcej, ponieważ zanim rozwiał się dym eksplozji, Bohun wskoczył na jej korpus i wywalił cały akumulator w jednostkę centralną.

Żołnierze ostrożnie weszli do środka. Podobnie jak hangar, ładownia również nosiła znamiona walki. Podłoga usiana była ciałami załogi i żołnierzy piechoty. W kącie obok leżały jeszcze dwa zniszczone roboty, z których ktoś wymontował karabiny. Pomiędzy zwłokami leżało mnóstwo sprzętu. Od czystych, wyprasowanych mundurów, przez racje żywnościowe i środki czystości, aż po kasetony z generatorami i części elektroniczne. Stojące wcześniej w równych rządkach skrzynie, teraz leżały w nieładzie, podziurawione laserami, połamane i nadpalone.

Powoli przestępując nad ciałami, Bohun i Regan przeszli do następnego pomieszczenia. W szafach osłoniętych szkłem, kryły się skafandry. Kilka z nich uszkodził promienie, które przeszły przez drzwi i ściany, ale dwa w pełni sprawne znalazły się.

– Którędy wydostaniemy się na zewnątrz? – zapytał Robert.

– Przez ładownię. Gdzieś tam jest przejście dla personelu technicznego.

Żołnierze mieli utrudnione zadanie, ponieważ musieli wcisnąć się w skafandry, mając na sobie pancerze i ładownice. Nie zdecydowali się na uszczuplenie uzbrojenia. Niebiesko białe skafandry były dość wygodne, ale trochę ciasne. Składały się z polimerowych segmentów, których konstrukcję wzmacniał endoszkielet, dlatego same z siebie mogły służyć za pancerz. Były w stanie wytrzymać uderzenia obiektów dryfujących w przestrzeni – odłamków meteorytów i mniejszych śmieci przemysłowych. Najbardziej opancerzone były plecaki, które stanowiły rezerwę skompresowanego powietrza i tylko ta część skafandra była faktycznie ciężka. Buty uzbrojono w silne elektromagnesy, dzięki którym całość przywierała do zewnętrznej pokrywy statku. Hełmy, umieszczone na prowadnicach, pozwalały normalnie poruszać głową.

Bohun sprawdził działanie interkomu. Na statku nadal panowała cisza radiowa, ale łączność między skafandrami nawiązał. Po chwili obaj z bronią w ręku znajdowali się w śluzie dekompresyjnej.

– Ziu? – usłyszał w hełmie Robert.

– Jedziemy – odparł. Adam opuścił wystający ze ściany joystick i nacisnął guzik. W komorze zaświeciło się czerwone światło i drzwi, prowadzące w przestrzeń kosmiczną, ociężale się rozsunęły. Żołnierze poczuli ciąg, wysysający powietrze na zewnątrz, lecz byli już zabezpieczeni elektromagnesami. Ciężko stąpając, ruszyli przed siebie. Słyszeli w głośnikach rytmiczne oddechy i syk konwerterów powietrza. Gdy znaleźli się na zewnątrz, poczuli natarczywą lekkość. Adamowi zakręciło się w głowie. Przezornie zatrzymał się na moment i uspokoił oddech. Jak do tej pory zdarzyło mu się tylko pięć razy wychodzić w otwartą przestrzeń, z czego trzy na szkoleniach. Nie lubił tego, podobnie jak lotu wahadłowcem. Brak grawitacji zawsze powodował u niego słabość i otępienie. Miał wielką nadzieję, że Cichy nie wpadł na pomysł umieszczenia strażników na zewnątrz. Bohun czuł, że nie miałby w tych warunkach żadnych szans. Był sztywny i ociężały jak mucha w smole. Czujność miał stępioną, a czas reakcji podobny do ślimaka. Uniósł jednak karabin i ostrożnie ustawił się prostopadle do burty statku. Dla uspokojenia, Bohun spojrzał w stronę księżyca. Jego ciemna strona, tuż poniżej bieguna, opleciona była srebrzystymi nitkami światła. Ludzkie osiedla, stacje badawcze i przestrzeń wokół srebrnego globu wyglądała, jakby na czarną, aksamitną materię wysypać miliony diamentów. Błyszczące w oddali gwiazdy mrugały do Adama, dodając mu otuchy.

– Wszystko dobrze? – zapytał Regan.

– Będę żył – odparł Bohun. – Idźmy.

Ruszyli. Spinając mięśnie nóg, z trudem odrywali stopy od podłoża, każdy pojedynczy krok kosztował sporo wysiłku. Droga na samą górę miała zająć im około dwudziestu pięciu minut, potem drugie tyle od krawędzi statku do włazu. Pod warunkiem, że nic po drodze się nie wydarzy.

– Nie cierpię tego – przerwał ciszę Regan.

– Czego? – zainteresował się Bohun.

– Tego. Łażenia w przestrzeni i ryzykowania dupy.

– Naprawdę narzekasz? Przejście do „Apatrydy” było dobrowolne, nikt nas nie zmuszał.

– Wiem o tym – narzekał dalej Regan – ale musiałem mieć zaćmę na mózgu. Co mnie, kurwa, podkusiło?

– Robert, o co ci chodzi?

– O nic. Po prostu mam tego dosyć. Ciągle w biegu, ciągle na rozkaz, nie wiadomo, kiedy wyślą cię w pizdu, żeby gonić za jakimiś wariatami i ryzykować dziurę w brzuchu. Pieniądze marne i nawet, kurwa mać, z przepustki skorzystać nie można, bo zaraz cię wzywają. Czy ty wiesz, że ja ostatni raz miałem pięć dni wolnego dwa lata temu?

– Wiem. Ja też. I co z tego?

– Jak to, co z tego? Nie mów mi, że to cię też nie wnerwia.

– Owszem. Trochę tak, ale to niczego nie zmienia. Nie jestem kucharzem, ani urzędnikiem państwowym. Nie pracuję od ósmej do piętnastej. Jestem żołnierzem i wiem, z czym to się wiąże. A ty, widzę, zaczynasz zapominać.

– Służbista.

– Nie służbista, tylko wiem, na czym polega moja praca.

– Tak. Pewnie. Obowiązek wobec państwa i narodu – cynicznie skwitował Regan.

– Robert, opanuj się. Nie zmuszaj mnie, żebym przywołał cię do porządku.

– Ach, no tak. Pan kapitan ma władzę nad panem porucznikiem, więc pan porucznik ma się zamknąć i wykonywać rozkazy.

– Dokładnie tak.

– Pierdol się.

– Poruczniku Kronowski! – zdenerwował się Bohun. – Proszę się opanować, bo zgłoszę pana do raportu i wlepię karną służbę.

– Tak jest – odwarknął Regan i więcej nic nie powiedział.

Adam obserwował towarzysza dłuższą chwilę. Nie wiedział dokładnie, co miały znaczyć narzekania porucznika. Znał go od lat i zdawał sobie sprawę z faktu, że nie jest on łatwym człowiekiem. Zdarzało mu się marudzić, wykonywać rozkazy z ociąganiem, ale nigdy nie zawiódł się na nim. Zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia życia, jego własnego, bądź kogokolwiek z drużyny. W krytycznych sytuacjach Robert spinał się maksymalnie i perfekcyjnie wykonywał zadania. Lecz teraz w narzekaniu porucznika Bohun wyczuł coś więcej. Była to ledwo zauważalna nuta zwątpienia, która u żołnierza jednostki specjalnej mogła kosztować życie. Adam poczuł się bardzo niepewnie.

 *

– Kody wprowadzone – oznajmiła Regina. – System obsługi broni nuklearnej rozpoczął proces uruchamiania. Do momentu weryfikacji hasłami wejściowymi mamy około dwudziestu pięciu minut.

Cichy spojrzał na ekran z zadowoleniem.

– Odpalaj silniki. Ruszamy statek.

Cichy przysunął fotel do stanowiska kontrolnego. Uruchomił panel nawigacyjny, z nadgarstka wyciągnął kabel i podłączył się do komputera statku. Zaczął po kolei uruchamiać systemy, konieczne do podróży w przestrzeni. Półmrok, jaki ogarniał pomieszczenie, rozwiał się w mgnieniu oka. Wszystkie urządzenia, oczywiście te, które przetrwały strzelaninę, rozświetliły się bladozieloną poświatą.

– Koordynaty? – zapytała Regina.

– Właśnie wpisuję. Zbliżamy się do Ziemi, wchodzimy na orbitę i ustawiamy nad terytorium Polski.

– Oczywiście. Jaka moc?

– Dziesięć procent. Nie chcę nikogo niepokoić pośpiechem. Krąży tu kilku drapieżników. Na pewno zaniepokoiło ich zerwanie komunikacji z „Husarią”. Tym zresztą zaraz się zajmiemy, ale na wszelki wypadek uruchom systemy obronne.

Po kilku minutach statek był już gotowy do lotu.

– Regina – polecił Cichy. – Wysłałem ci treść komunikatu, jaki przekażesz do orbitujących w okolicy okrętów i na Roosvelta. Będzie to komunikat głosowy. Przeanalizuj głos pana admirała. Nie sądzę, żeby był w stanie samemu go odczytać.

– Raczej nie – zgodziła się. – On umiera.

– Cóż za strata – powiedział Cichy, udając troskę. – Wykonaj polecenia.

Regina skupiła się na przygotowaniu komunikatu. Cichy podniósł się z fotela. Z ukrytej w spodniach kieszonki wyjął maleńki czip i wsunął w slot za uchem. Przed oczami ukazało się menu. Po wybraniu sekwencji komend i potwierdzeniu haseł, nawiązał połączenie. Odczekał chwilę, aż wreszcie w uszach rozległ się skrzeczący głos. Połączenie było słabe, zaszumione i przesterowane. Ale głos był zrozumiały.

– Tu Policjant. Odbiór

– Tu Cichy – odparł apatryda. – Jaka u was sytuacja? Odbiór.

– Wszystko zgodnie z planem. Tłum z godziny na godzinę coraz większy, szum w eterze gigantyczny, hałas na ulicy taki, że samą „Husarią” byś wylądował i nikt by nie usłyszał. My sobie tu grzecznie siedzimy, trzymamy pod kluczem całe ministerstwo. Na razie jest spokój. Raz już próbowali wchodzić do budynku, ale pogoniliśmy towarzystwo. Odbiór.

– Co z hasłami? Odbiór.

– Było kilku chojraków, co nie chciało współpracować, ale poradziliśmy sobie. Dwóch generałów zeszło, ale panowie politykierzy nie byli tak twardzi. Hasła znamy. Odbiór.

– Wysyłajcie. Odczekajcie pół godziny, zróbcie trochę szumu. Powtórzcie żądania albo coś. A potem znikajcie, zanim przypuszczą właściwy szturm na ministerstwo. Odbiór.

– Wszystko jasne. Będziemy czekać w umówionym punkcie. Bez odbioru.

Łączność wygasła. Cichy spojrzał na ciała, a potem na Reginę.

– Ruszaj tą krypę według moich koordynatów. I zrób coś z tymi trupami. Strasznie śmierdzą.

 *

Bohun kucnął przy krawędzi statku i przełożył nogę na prostopadłą do burty powierzchnię powłoki „Husarii”. Przechylił się nieco do przodu i dostawił drugą nogę. Powoli się wyprostował i spojrzał w dół. Regan ciągle jeszcze wspinał się po burcie, ale był już blisko. Kiedy zbliżył się do krawędzi, Bohun wyciągnął rękę. Regan załapał dłoń towarzysza i wyłączył elektromagnesy. Jego ciało podryfowało do góry, lecz nie daleko, ponieważ Adam pociągnął go do siebie i Robert stanął obok. Włączył pole magnetyczne. Pomaszerowali dalej, w stronę widocznego włazu. Nagle korpus „Husarii” lekko drgnął.

– Eksplozja? – zgadł Regan.

Bohun zaprzeczył. Rozejrzał się i spostrzegł blade światło na rufie statku.

– Spójrz – wskazał. – Grzeją silniki.

– Kurwa, niedobrze – przestraszył się Regan. – Będzie chciał wykonać skok?

– Nie sądzę. Żadna kontrola nie puści go bez nawiązania komunikacji. A na pewno zorientowali się, że coś jest nie halo. Przynajmniej Amerykanie. Przecież mieli swoich na „Husarii”. Nie. Pewnie chcą tylko przestawić łajbę.

– Obyś miał rację. Nic z tego nie rozumiem.

– Im szybciej tam dotrzemy – pospieszył Adam – tym szybciej czegoś się dowiemy.

 *

Młody leżał przyklejony do metalowej podłogi na galeryjce, otaczającej halę pokładu rakietowego. Tuż pod żołnierzami z drużyny „Apatryda” znajdowały się wyloty komór odprowadzających gazy rakietowe. Co trzy komory znajdowało się stanowisko obsługi wyrzutni, czyli przestronna wnęka, w której mieścił się system ładowania rakiet i zapas amunicji. Każdą wyrzutnię obstawiał jeden husarz. A to znaczyło, że było ich tutaj ponad dwadzieścia, nie licząc tych, które patrolowały halę.

– Przejebane – szepnął Wilku. Młody uruchomił opcje analizy. W oczach wyświetliły mu się całe kolumny informacji o temperaturze pomieszczenia, odległościach między ścianami, lokalizację przejść, wentylacji oraz ilość patrolujących robotów i ich uzbrojenie.

– Gdzie jest wejście? – zapytał Jacek, który kucał ukryty za metalowym filarem.

– Tam – odparł Młody i wskazał palcem. Drzwi prowadzące do stacji radarowej znajdowały się w przeciwległej ścianie, kilkadziesiąt metrów od żołnierzy. Przy wejściu mijały się akurat dwa husarze model „Sobieski”.

– Rzeczywiście. Przejebane – potwierdził Jack.

– I co robimy? – niecierpliwił się Wilku.

Młody odczołgał się za filar i usiadł naprzeciw Jacka. Wilku nadal obserwował halę.

– Nie wiem, co robić – powiedział zrezygnowany Młody. – Przecież nie przypuścimy szturmu na tyle blaszaków. A innego wejścia nie ma.

Wilku chciał coś powiedzieć, lecz Jacek uciszył go.

– Słuchajcie – powiedział. – Ktoś nawiązał łączność radiową.

Wilku i Młody wsłuchali się w komunikatory, które od dłuższego czasu pozostawały głuche. Teraz zaczęły trzeszczeć, lecz po chwili szum zniknął, a w jego miejsce rozbrzmiał głos.

– Tu admirał Krzysztof Bieńkowski, głównodowodzący ORP „Husaria”. Informuję, iż sytuacja na statku opanowana. Po usunięciu poważnej usterki technicznej, przejęliśmy kontrolę nad wszystkimi systemami. W chwili obecnej przemieszczamy okręt na pozycję wyjściową, oczekujemy na przybycie wsparcia technicznego z Ziemi. Ze względów bezpieczeństwa proszę o nie przekraczanie przestrzeni buforowej statku.

Komunikat powtórzył się w języku angielskim.

– Nadają na kanale ogólnym – stwierdził Jacek.

– Ewidentna ściema – żachnął się Młody. – To przecież nie była usterka techniczna.

– Tak, ale ci na zewnątrz tego nie wiedzą. Statkom orbitującym wokół takie tłumaczenie wystarczy – podsumował Jacek w momencie, gdy w eter poszedł komunikat w języku chińskim. – Tylko, do czego oni zmierzają? I po co ustawiają statek na pozycję wyjściową?

– Pozycja wyjściowa, to jaka? – Spytał Wilku.

– Mniej więcej nad Warszawą, na wysokiej orbicie.

– A przestrzeń buforowa?

– To ustalona odległość od statku, której nie można przekraczać bez zgody admiralicji. Zwykle to przestrzeń o promieniu pięciuset kilometrów. Zależy od tonażu statku.

– No, a jeśli ktoś ją przekroczy?

– To już naprawdę różnie. Według ustaleń ONZ, można wystosować noty dyplomatyczne, zagrozić użyciem broni. Same straszaki. Ale w tej sytuacji wszyscy będą się spodziewali, że Bieńkowski może nawet ostrzelać intruza.

– Czemu tak myślisz?

– Bo normalnie się nie mówi o przekraczaniu strefy buforowej. Jest to dla wszystkich oczywiste, takie niepisane kosmiczne prawo. Jeśli już ktoś zwraca na to uwagę, to znaczy, że sprawa jest poważna i można spodziewać się najgorszego.

– Ale to przecież nie Bieńkowski nadał komunikat, no nie? – zauważył Młody.

– Racja. Podejrzewam, że Cichy w ten sposób chce zapewnić sobie spokój. Mało prawdopodobne, żeby ktoś teraz się zbliżył do „Husarii”. Nie przy takiej sile ognia.

– No dobra, panowie. Dość tego – naciskał Wilku. – Co dalej?

Żołnierze wymienili spojrzenia, lecz żaden nie znał odpowiedzi.

*

Przejdź do części 3.

Jedna uwaga do wpisu “Husaria. Część 2.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s