Opowiadanie „Na Marsie czekamy na wiosnę” wisi na Opowieściach Żywiołaka od dłuższego czasu i właśnie doczekało się wersji z plikami do pobrania .epub i .pdf. Możecie więc śmiało klikać, pobierać i czytać.
Pobierzecie tu: „Na Marsie czekamy na wiosnę”
Przy okazji też chciałem podzielić się pewną refleksją.
Kiedyś zagadnienia związane z podbojem kosmosu i marsjańskim osadnictwem niezwykle mnie fascynowały. Po części wynikało to z młodzieńczych fascynacji i nadziei. A to dlatego, że nakarmiony literaturą i filmografią fantastyczną wyobrażałem sobie, dość naiwnie, że XXI wiek będzie epoką postępu, rozumu i rozwoju, jakiego ludzkość nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nie należałem do wyznawców szkoły fukuyamskiej, nie wierzyłem w „koniec historii” ani tym bardziej w hasła o końcu wojen, dzięki czemu aż tak się nie zawiodłem. Miałem nadzieję, że jednak wreszcie wykonamy krok naprzód, taki prawdziwy, a nie tylko malowany. Pół biedy, że nie było to przewidywanie przeszłości, a tylko – właśnie – głupia nadzieja, bo gdybym stawiał podobne twierdzenia, to dziś czułbym się całkiem jak idiota. A tak czuję się tylko zawiedziony. Zawiedziony, bo idziemy w najmniej spodziewanym kierunku. Nie sądzę, aby czekała nas piękna utopia w stylu Star Treka, ale też raczej nie pójdziemy w kierunku brutalnej, dystopijnej przyszłości w klimacie cyberpunka. O, nie. patrząc z perspektywy trzeciego dziesięciolecia XXI wieku, stawiałbym na to, że budujemy sobie podręcznikową wręcz idiokrację.
Dziś na hasła „kolonizacja Marsa”, „kosmiczne osadnictwo” reaguję prychnięciem i niechętnym westchnieniem. Hasła te stały się dla mnie synonimem bezsiły, ułomności i straconych szans. Są dowodem na to, że wygrywa ludzka małostkowość, plemienność, żarłoczny kapitalizm i biznes. A przede wszystkim polityczny interes, który w zasadzie składa się tych elementów równania, które wymieniłem w poprzednim zdaniu. Kojarzą mi się głównie z tym, co niedawno Jane Goodall powiedziała w swoich ostatnich słowach, że chętnie by wsadziła w rakietę tych wszystkich twórców dzisiejszej degrengolady (np. Muska, Trumpa, Putina, Xi, Netanjahu, a ja bym tę listę znacznie wydłużył o Kaczyńskiego, Orbana, Fico i inne gwiazdy polityki z europejskiego podwórka) i wysłała na Marsa. Tych wszystkich oszalałych na punkcie władzy i pieniędzy obleśnych i obłudnych idiokratów, którzy dolewają paliwa w parszywe nacjonalistyczne, wojenne, ksenofobiczne silniki. Z tym mi się dzisiaj głównie kojarzy lot na Marsa. A właściwie jego brak.
I cały czas nie mogę pogodzić się z faktem, że minęły już 53 lata, odkąd ostatni astronauta, Eugene Cernan, postawił nogę na Księżycu w grudniu 1972 roku. To mniej więcej tyle samo czasu, ile minęło od pierwszego lotu braci Wright do umieszczenia Sputnika na orbicie Ziemi. Żenada.
Pamiętam, jak kiedyś Serj Tankian powiedział (chyba podczas rozdania nagród MTV, ale mogę się mylić), że „civilisation is a fucking failure”. Utkwiło mi to w pamięci. Ja osobiście powiedziałbym tak:
„XXIst century is a fucking failure”.
